Radni mają zastrzeżenia w kwestii przyznanych premii i nagród uznaniowych w płońskim urzędzie. Przeznaczone na ten cel pieniądze to kwota prawie 300 tys. zł. Taki gest przy tylu pomijanych finansowo dziedzinach w mieście i poziomie bytowym mieszkańców, zdaniem radnych, był bezzasadny. Burmistrz z kolei był zdanie przeciwnego, podobnie jak w sprawie braku odniesień zarobków burmistrza do sytuacji materialnej mieszkańców, co skwitował porównaniem do stalinowskich metod.
Nagrody dla pracowników urzędu miejskiego, zdaniem radnych, to druga po opłaceniu nadgodzin finansowa niestosowność w ostatnim czasie. Do takiego przeznaczenia pieniędzy podczas obrad sesji rady miejskiej 21marca krytycznie odnieśli się radni - Wojciech Bluszcz oraz Krzysztof Tucholski. Radny Bluszcz zwrócił się o przygotowanie na piśmie szczegółowego rozbicia kwoty przeznaczonej na nagrody na poszczególne wydziały urzędu miejskiego, ponieważ wcześniej otrzymał pisemną informację o sumie ogólnej, jaką na ten cel przeznaczono. Zdaniem radnego do zbyt stanowczo za duży wydatek.
- Widzę, że bardzo interesuje się pan płacami pracowników urzędu miejskiego - zwrócił się w odpowiedzi do radnego burmistrz Andrzej Pietrasik, dodając, że wśród tego grona jest jedynym, który nie dostaje nagród.
Radny Krzysztof Tucholski złożył propozycję, aby wynagrodzenia pracowników płońskiego magistratu były zależne od średniej zarobków mieszkańców Płońska. W odpowiedzi burmistrz Andrzej Pietrasik skwitował tę wypowiedź porównaniem pomysłu radnego do haseł z zamierzchłej epoki wczesnego socjalizmu. - To czysta komuna, tak za Stalina bywało - odpowiedział radnemu Tucholskiemu burmistrz. Do trudnej sytuacji bytowej mieszkańców nawiązała również radna Bożena Dzitowska.
Głos zabrała także przewodnicząca Jolanta Mikołajewska, która poparła stanowisko burmistrza, ponieważ jej zdaniem każdy pracownik powinien być nagradzany za swe osiągnięcia.
Łączna kwota 297 600 zł, jaką wypłacono w grudniu pracownikom UM w Płońsku, obejmuje nagrody oraz premie.
Te pieniądze pochodzą z oszczędności - twierdzi urząd
29 marca otrzymaliśmy z urzędu miejskiego szczegółowe informacje dotyczące przyznania nagród. Poniżej publikujemy treść pisma.
„ W grudniu ubiegłego roku wypłacono nagrody uznaniowe 95 pracownikom. 13 z nich zatrudnionych było w ramach robót publicznych i prac interwencyjnych. Na ten cel przeznaczono 170 600,00 zł.
Wypłacono także premie z okazji Dnia Pracownika Samorządowego w wysokości 127.000,00 zł. Według poszczególnych stanowisk przedstawia się w następujący sposób:
- kadra kierownicza - 4.845,23 zł.
- stanowiska urzędnicze - 2.685,60 zł.
- stanowiska pomocnicze - 2.085,71 zł.
Powyższe kwoty pochodzą z oszczędności. Pracownicy Urzędu Miejskiego w Płońsku, zgodnie z zaleceniami burmistrza, gospodarują środkami publicznymi w sposób oszczędny, gospodarny. Oszczędności powstają, gdyż ograniczono do niezbędnego minimum ilość zakupywanych materiałów biurowych oraz środków czystości. Ponadto ograniczono zużycie energii elektrycznej i cieplnej. Zmniejszono również koszty połączeń telefonicznych.
Środki przeznaczone na nagrody powstały na skutek długotrwałych zwolnień lekarskich pracowników, urlopów macierzyńskich oraz w związku z wakatami na stanowiskach w różnych wydziałach UM.
O wysokości nagród przyznawanych poszczególnym pracownikom decydowały następujące czynniki:
prace przy projektach unijnych (zbieranie danych, sporządzane wniosku, realizacja projektu, sporządzanie wniosków o płatność, rozliczanie wniosków, prowadzenie postępowań przetargowych),
pozyskiwanie środków pozabudżetowych,
realizacja zadań dodatkowych,
zastępowanie pracowników przebywających na urlopach macierzyńskich lub długotrwałych zwolnieniach lekarskich,
samodzielne inicjowanie działań lub ciekawych przedsięwzięć, których efektem jest promocja miasta Płońsk lub pozyskanie dodatkowych środków."
Ostatnim argumentem za przyznaniem nagród była informacja, że od czterech lat nie było w Urzędzie Miejskim w Płońsku podwyżek płac.
Choć sytuacja jest klarowna prawnie i jest rzeczą oczywistą, że za wyniki należy nagradzać, to jednak w dobie wyłączanych w ramach oszczędności ulicznych latarni, odkładanych z braku finansów inwestycji, załamywania się lokalnej przedsiębiorczości, rosnącego bezrobocia, pogłębiającej się złej sytuacji bytowej mieszkańców i ogólnym braku perspektyw, to właśnie urząd miejski postąpił jak za dawnych czasów.(DK)
Na zdjęciu - kliknij i powiększ - radny Wojciech Bluszcz (pierwszy z prawej) zadaje pytania w sprawie nagród i premii w UM.
Komentarz
Zbyt daleko i trochę na własną zgubę sięgnął burmistrz po analogie ustrojowe. To właśnie „za Stalina" pensje rosły jedynie o wskaźniki inflacyjne i nie bywało podwyżek płac, nawet przez cztery lata. Za to były premie i nagrody - finansowe i rzeczowe. W ten sposób statystycznie podciągano ogólne wskaźniki - produkcja rośnie, płace stoją, więc mamy wzrost wydajności, a na papierze oszczędności.
A już za zwykłej „komuny" - od Gomułki, przez Gierka po Jaruzelskiego - płace tzw. aparatu kierowniczego przedsiębiorstw były regulowane w stosunku do zarobków zwykłych pracowników zakładu. Na przykład dyrektor zakładu nie mógł zarobić więcej niż 7-krotność płacy podstawowej zwykłego pracownika.
Założenie wyglądało na sprawiedliwe, bo chodziło o trzymanie w ryzach rozwarstwienia społecznego i inne ustrojowe uzasadnienia. W praktyce wielu objętych tą zasadą dorabiało w postaci nadgodzin, premii, nagród lub przez pompowanie płac pracowników, co z kolei przyczyniało się do rujnowania firmy.
Dziś za to proces rozwarstwienia trwa i jest coraz głębszy. Kwestię którą poruszył radny Krzysztof Tucholski opisywałem prawie rok temu.
Chodzi o skorelowanie w rozsądny sposób zarobków burmistrza, wiceburmistrza, sekretarza miasta, ale też prezesów miejskich spółek z realiami Płońska. Obecnie wielu mieszkańców nie pracuje i korzysta z zasiłków, a bardzo wielu zarabia realnie mniej niż najniższą kwotę krajową. Powoduje to, że płaca burmistrza czy innych wymienionych osób to 10-krotność lub więcej płacy przeciętnych płońszczan. A to ludzi oburza.
W takiej dyskusji argumentem nie jest wkład w pracę, czas jej poświęcany czy odpowiedzialność.
Warto nadmienić, że w Płońsku „osiągi" finansowe burmistrza to nie rekordy, bo więcej od niego zarabiają szefowie miejskich spółek PGK czy PEC. I to też ludzi mocno irytuje, nawet pracowników tych firm.
Chodzi o to, by w rozsądny sposób ustalić zasady naliczania tej części dochodów miesięcznych tych osób, które zależą bezpośrednio od samorządu lub rad nadzorczych czy jednoosobowych zgromadzeń wspólników.
Jeżeli mamy dane statystyczne z rozliczeń mieszkańców Płońska z osiągniętych dochodów, to jesteśmy w stanie wyliczyć statystyczny dochód miesięczny na głowę. Czemu by nie ustalić jasnej reguły, że łączna „goła" pensja burmistrza nie może przekroczyć założonej krotności średniego wynagrodzenia mieszkańca osiągniętego w roku ubiegłym?
Ile to by miało być razy więcej, to kwestia przyjęcia reguły, ale wtedy już przed wyborami i w trakcie kadencji wiedzielibyśmy, że przy zarobkach osoby najważniejszej w mieście i innych osób nie będzie niedomówień. A bywały na sesjach targi o te pieniądze, choć trzeba przyznać, że w okolicznych gminach bywało jeszcze gorzej, gdy np. były wójt Sochocina nagle zapragnął wskoczyć na czele powiatowego rankingu. I wskoczył, bo rada przegłosowała podwyżkę. To są realia oderwania się od rzeczywistości.
Obecnie fakt, czy gmina przeżywa regres czy progres, nie odbija się na zarobkach ścisłego kierownictwa miasta. Czy budżet jest mały czy duży, czy powstają nowe miejsca pracy czy nie, to nie przekłada się na regulacje finansowe. Wreszcie, czy część wpływająca do miasta z podatku od dochodów osób fizycznych wzrasta czy maleje, nie ma znaczenia dla pensji burmistrza i osób w tym kontekście wymienionych.
Upominanie się o zastosowanie jasnych i znanych wszystkim reguł nie jest stalinizmem, wręcz przeciwnie - oddala groźbę, że znowu brak nagród i podwyżek będzie się rekompensować nadgodzinami lub inną formą poprawienia dochodów bez dobrowolnego informowania o tym tych, którym się służy. Bo samorząd to nie jest przedsiębiorstwo, chociaż w firmach są przynajmniej związki zawodowe, a w samorządzie pośrednio taką rolę kontrolną pełni właśnie rada. A jeśli chce to robić skutecznie, to nadziewa się na polityczną kontrę z innej epoki.
Jak sądzę taki był zamysł radnego Krzysztofa Tucholskiego, aby w strukturze samorządu i jego spółek zarobki głównie kadry kierowniczej miały jakiekolwiek logiczne odniesienie do sytuacji materialnej mieszkańców miasta, bo gdyby nie my, mieszkańcy właśnie, to nie byłoby urzędów, spółek, burmistrzów czy prezesów. A tu zaraz „stalinizm", polityka itepe.
Chodzi po prostu o to, że ludzie są mocno wkurzeni pogłębiającymi się dysproporcjami materialnymi.
Piotr Kaniewski