Napisałam skargę z prośbą o dogłębne zbadanie problemów, ale nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Jednak dalej podtrzymuję to, co napisałam - mówi nam nauczycielka z 20-letnim stażem, która napisała pismo do burmistrza Płońska w sprawie działań dyrektorki Gimnazjum nr 2.
Z nauczycielem, lekarzem i księdzem nie wygrasz. Tak mówi stare i gorzkie porzekadło rodem z XIX w., które zadziwiająco dobrze rozwinęło się „za komuny" i wcale nieźle trzyma się za demokracji. Obecnie w takiej sytuacji znalazła się pani Beata - nauczycielka z Gimnazjum Publicznego nr 2 w Płońsku, bo wyraźnie przegrywa z systemem i jego metodą. Z kim więc walczy?
- Ja walczę o coś, a nie z kimś. Gdybym miała zamiar, nie wiem, ubiegać się o funkcję dyrektora szkoły, to wówczas można by powiedzieć, że walczę z dyrektorką. A ja po prostu przeciwstawiam się metodom i w drugim planie jest dopiero kontekst osoby. Chcę normalnie pracować w korzystnych dla ucznia i nauczyciela warunkach - powiedziała nam autorka skargi.
Odręczne trzystronicowe pismo zostało złożone na ręce burmistrza Płońska 8 stycznia. Sprawy poruszane w nim są ważkie i poważne, bo dotyczą szerokiego spektrum działań dyrektorki placówki i realiów funkcjonowania szkoły publicznej. Pismo zawiera dwanaście odrębnych odnośników, opisujących styl zarządzania szkołą, relacje wewnątrzszkolne oraz kwestie interpretacji i wdrażania przepisów mających w założeniu regulować życie gimnazjum. Sprawy są opisane wywoławczo, bo nauczycielka chciała zasygnalizować problemy i stawić się na każde żądanie w celu złożenia wyjaśnień dogłębnych.
Ale nawet treść tych trzech stronnic powinna oznaczać dla samorządu nie dzwonek, ale dzwon alarmowy. Dlatego, że są tylko trzy opcje końcowych wniosków: podane fakty są nieprawdziwe, niektóre zarzuty są w jakimś stopniu odstępstwem od reguł, ale nie zagrażają normalnemu funkcjonowaniu szkoły, albo też poruszone w piśmie sprawy dzieją się w szkole i powinny jak najszybciej być precyzyjnie ocenione, a złe praktyki wyeliminowane.
- Wiem, co napisałam i dlaczego. Oczekiwałam poważnej rozmowy, nawet konfrontacji, spojrzenia przez osoby odpowiedzialne za nadzór do dokumentów. Na razie mam jednak coś na kształt audiotele i osądzanie. Chciałam oceny problemów, bo to mnie mierzi, podobnie jak inne osoby stykające się z opisywanmi przypadkami - mówi nauczycielka.
Gorący kartofel
Treść skargi pani Beaty jest na tyle „mocna", że bezpośrednio wpływa na ocenę szkoły, dyrektorki tej placówki oraz samej skarżącej, czego już doświadczyła. Dlatego pismo przed jego rozpatrzeniem, w naszej ocenie, nie powinno być ujawniane, bo nawet dziennikarze nie są w stanie dotrzeć do części materiału źródłowego z powodów formalnych. Więc na tej podstawie nikt lepiej od organu nadzorczego i właścicielskiego nie jest w stanie dokonać ocen. Stało się jednak inaczej.
Kopie pisma trafiły do każdego radnego, mimo że ewentualnie jedynym organem rady powołanym do analizy jego treści była komisja rewizyjna w pięcioosobowym składzie. Sprawa jednak zaczęła swoje odrębne życie już na sesji miejskiej, kiedy padły pierwsze stwierdzenia, iż „źle się dzieje w tej szkole" i należy niezwłocznie podjąć działania sprawdzające. Wówczas burmistrz przestrzegł autora tych wniosków - Krzysztofa Tucholskiego, by nie ferował wyroków. Andrzej Pietrasik dodał też, że w jego ocenie część spraw opisanych w piśmie pani Beaty nadaje się tylko do oceny sądowej, natomiast on jako burmistrz nie miał wyjścia innego, niż skierowanie listu do komisji rewizyjnej.
Taka też była opinia radcy prawnej urzędu, która powołując się na przepisy, wskazała komisję mogącą wysłuchać skarżącej, dyrektorki szkoły, a dopiero wnioski z tej pracy przekazać burmistrzowi, który mógłby podjąć działania formalne.
- To byłoby najlepsze rozwiązanie. Kiedy dowiedziałam się, że komisja ma posiedzenie, przyszłam do urzędu, jednak odprawiono mnie z kwitkiem - skarży się pani Beata.
Komisja bowiem uznała, że nie może wysłuchać nauczycielki, gdyż ta przebywa na zwolnieniu lekarskim. Ponadto komisja oficjalnie uznała, że nie jest organem śledczym, dlatego nie czuje się kompetentna w tej sprawie, co ma też wynikać z drugiej opinii prawnej przygotowanej dla urzędu i radnych komisji.
Część członków tej komisji uważa, że są to kompetencje burmistrza. - Skoro jest decyzyjnym reprezentantem właściciela szkoły, czyli samorządu, i skoro powołuje dyrektora na stanowisko, to najpierw powinien właśnie burmistrz przeprowadzić kontrole, rozmowy czy dochodzenie i nam dać wnioski do analizy, komisji i całej radzie - uważa radny Andrzej Ferski.
- Nie wiem, jak to się potoczy dalej formalnie i która opcja w samorządzie zwycięży. Ja na razie widzę, że nikt nie chce rozmowy, a sprawa żyje własnym życiem, mimo iż ani ja, ani pani dyrektor nie odnosiłyśmy się do treści mojej skargi - zauważa pani Beata i dodaje, że do sądu się nie wybiera. - Są to sprawy, które można załatwić i wyjaśnić na miejscu - uważa nauczycielka. - To nie ja spowodowałam, że pismo, które w pewnych zakresach może być czytelne w zasadzie tylko dla osób związanych ze szkolnictwem oraz dla organów nadzorujących, zostało rozkolportowane. Na podstawie jego treści, bez wyjaśnień, nie jest możliwa ocena wagi tam przedstawionych spraw - wyjaśnia pani Beata.
Dziwi więc przerzucanie się przez samorządowców gorącym kartoflem w czasie, gdy mieszkańcy Płońska - w tym rodzice, uczniowie i nauczyciele Gimnazjum nr 2 - oczekują od nich działań. Tym bardziej, że nie jest to pierwsza skarga, która z tej szkoły wyszła w ostatnich latach.
Sugestia o drodze sądowej i przekształcenie sporu merytorycznego w bój sądowy pomiędzy dyrektorka a podwładną jest kuleniem samorządowego ogona pod siebie. W innych samorządach też zdarzają się równie poważne skargi, ale organy kontroli i nadzoru radzą sobie bez ław sądowych. Czemu tak się nie dzieje w Płońsku?
Lokalny efekt motyla
Wbrew pozorom skarga jednej nauczycielki spośród ponad 30 innych z tej szkoły może wywołać poważne skutki nie tylko tej placówce. Może nie oświatowe tsunami, ale ruchy tektoniczne z pewnością. Widzą to inni nauczyciele z płońskich placówek, które są własnością samorządu miejskiego.
- Nawet jeśli skarga pokrywa się w połowie lub w trochę nawet niższym stopniu z rzeczywistością, to waga tych problemów i sygnalizowanych nieprawidłowości jest tak wielkie, że organ właścicielski i dyrektorka powinni zastanowić się nad dalszą współpracą, bo to, o ile się potwierdzi, burzy ewidentnie ład wewnątrzszkolny - ocenia doświadczona nauczycielka ze Szkoły Podstawowej nr 3 w Płońsku, która dodaje, że pewne problemy opisane w piśmie pani Beaty mogą dotyczyć nie tylko Gimnazjum nr 2.
- Kto wie, jeśli ta sprawa znajdzie porządne rozwiązanie, a samorząd dogłębnie przeanalizuje opisany przypadek, to otworzą się usta ludziom z innych szkół. System jest po prostu chory, a jeśli narzędzia trafią w mocne ręce lecz ze słabą głową, to się może trochę w niej przewrócić. Człowiek jest tylko człowiekiem, słaby jest i podatny na patologie, tworzone nawet nieświadomie - mówi nauczycielka.
Nauczyciele w Płońsku znają się, bo często w swojej karierze pracują w kilku szkołach, poza tym spotykają się często na gruncie prywatnym, wymieniając różne informacje i sądy w sprawach zawodowych. Te osoby z tego grona zawodowego, z którymi rozmawialiśmy w ostatnich dniach, źle oceniają fakt, że list nauczycielki z Gimnazjum nr 2 trafił od razu do szerokiego kręgu odbiorców.
- To jest nieodpowiedzialne ze strony urzędu lub radnych, że nie chcieli sami zmierzyć się z problemem, bo teraz sprawa rzutuje nie tylko na te dwie panie i ich szkołę, ale na wszystkich. - U nas natomiast takich problemów nie ma. Być może dyrektor Gębarowski stosuje inną komunikację z nauczycielami, bo o ile, tak jak wszędzie, są grupy i podgrupy towarzyskie wśród nauczycieli, to nie ma głębokich sporów, nie mówiąc już o takich faktach, jak te opisane w liście naszej koleżanki - mówi nauczyciel z Gimnazjum nr 1. - Jednoznacznie negatywnie oceniam postawę samorządu w tej sprawie. Zresztą, gdy skargę w podobnym duchu składała Małgorzata Mucha to jak się skończyło? Też jej wskazali, że może iść do sądu, bo rada nie może się zająć jej sprawą. To po co jest ta rada? - pyta nasz rozmówca z branży nauczycielskiej. - Skończyło się tak, że Mucha dostała ofertę nie do odrzucenia i przeniosła się do szkoły powiatowej. Tak się problemów nie rozwiązuje - ocenia nauczyciel.
- Też widzę podobne podejście do sprawy - skoncentrować się na osobie, a nie na problemie. Czy chodzi o to, żebym przegrała osobiście, zrezygnowała z upierania się, że napisałam wnioski oparte na faktach sprawdzalnych. Czy o to chodzi? - pyta rozgoryczona autorka listu do burmistrza.
Nasi rozmówcy taką sytuacje opisują przykładem wilków i owieczki odłączonej lub wypchniętej ze stada. - Po prostu naraziła się grupie, więc się ją wypchnie. Wilki jak ją zjedzą, to przez pewien czas nie będą głodne, a owieczki będą miały święty spokój - mówi nam nauczyciel z gimnazjum przy ul. Ks. Jaworskiego i też utyskuje na zły system i jego lokalną mutację.
- Sądzę, że wiele napięć w Płońsku generuje jakaś konieczność podlizania się władzy. Proszę mi powiedzieć, czemu wielu dyrektorów szkól płońskich kandyduje w wyborach samorządowych z list wspierających burmistrza. Przecież dostają skandalicznie mało głosów, co chyba nie poprawia im samopoczucia. Czemu to służy? Czy temu, aby potwierdzić lojalność? - pyta płoński nauczyciel.
- To z kolei przekłada się na relacje w szkole i może powodować problemy, gdyż buduje nieuzasadnione poczucie przewagi ze strony osoby związanej także politycznie z aktualnym burmistrzem. Jaką więc nauczyciel, który z zasady powinien trzymać się z dala od łatek polityczno-samorządowych, ma pozycję w takiej rozmowie, skoro wie, że może zostać skarcony. To jest płońskie zło także, a przecież taka sytuacja wyborcza była i w Gimnazjum nr 2 i w „Trójce" i w przedszkolu jednym czy drugim. Jak więc burmistrz może bezstronnie ocenić sytuację ewidentnie bardzo poważną, skoro wzajemnie się państwo wspierali w wyborach? - zastanawia się nasz rozmówca.
Na kanwie skargi nauczycieli Gimnazjum nr 2 pojawiają się także tematy związane z letnim konkursem na dyrektora Szkoły Podstawowej nr 2 w Płońsku. - Pani Dzitowska wyszła na osobe niepoważną, która dopiero po konkursie jakoby zdała sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji. A to kompletnie fałszywa teza, bo było zupełnie inaczej. My w naszym środowisku wiemy, co skłoniło wybraną dyrektorkę do wycofania się z gry, także w urzędzie niektórzy pracownicy znają kulisy sprawy, ale o tym na forum miasta się nie mówi. A szkoda, bo w sumie wszyscy jesteśmy dotknięci jakąś chorobą, obawami, asekuranctwem, bo jako środowisko po prostu nie występujemy, więc łatwo nas pojedynczo odstrzelić, nagrody nie dać, wychowawstwa klasy i innych składników dających nie tylko pieniądze, ale poprawiających dorobek zawodowy i wpływających na ocenę pracy - konkluduje osoba pracująca w płońskiej „Dwójce".
Generalnie nasi rozmówcy - nauczyciele - sądzą, że skarga pani Beaty będzie tak długo zamiatana pod dywan, aż jej się znudzi lub da się ze szkoły przegonić. - Bo ruszenie jednego elementu z tej miejskiej układanki, gdzie indziej spowoduje tąpnięcie. Tak to działa - mówią, chociaż niecierpliwie czekają na dalszy ciąg sprawy.
School Net
Nauczyciel, lekarz czy policjant jest najpierw urzędnikiem, a dopiero potem ma pełnić swoją podstawową misję, czyli służbę. Dlatego także szkoły są obudowane masą przepisów zewnętrznych oraz tworzą własne prawa, które w znacznej mierze dublują już te istniejące. Dochodzi do absurdów, które jednak mogą dla dyrektorów placówek stanowic kolejne narzędzie do usprawniania zarządzania. Tak się jednak nie dzieje - o czym pisze także pani Beata w piśmie do burmistrza.
- Akurat ten problem nie dotyczy tylko naszej szkoły, jest dość powszechny. Ja chcę po prostu wskazać kilka konkretnych przykładów, które maja bezpośredni wpływ na obniżenie standardów szkolnych, bo uważam, że nadmierna papierologia wpływa jedynie na krępowanie nauczycieli i uczniów. Powiem, jeśli samorząd będzie chciał normalnie rozmawiać - zaznacza autorka pisma.
Na radosną twórczość swoich kolegów i przełożonych narzekają również nauczyciele innych płońskich szkół. - To w wielu przypadkach produkcja „dupokryjek". Jeśli na przykład jakaś kontrola zarzuci dyrektorowi błąd, to on naraz wyciąga regulaminy, procedury i inne takie dokumenty, żeby się obronić. Przy takiej produkcji zewnętrznych i wewnętrznych praw reguły stają się niejasne i zanika odpowiedzialność. Cierpi pracownik i co gorsza uczeń - mówi płoński nauczyciel.
Niektóre z takich dokumentów mogą stać się orężem do wewnątrzszkolnej walki na zmęczenie zbyt dociekliwych współpracowników.
Szkoda, że modele zarządzania rodem z restauracji szybkiej obsługi są powielane w oświacie.
Gimnazja, nawet jeśli powstały w szczytnym celu, to praktyka została daleko w tyle za teorią. Uczeń i nauczyciel zszedł na plan dalszy, bo górę biorą wskaźniki i punkciki. Cała szkoła jest oceniania na podstawie wyników egzaminów kompetencyjnych, bezosobowo i statystycznie. Jak zatem przygotować uczniów do szkół zawodowych, ponadgimnazjalnych technicznych i ponagminazjalnych ogólnokształcących z opcją na studia, skoro nakazy systemowe tłamszą jakąkolwiek indywidualizację w ramach godzin, a szkoła goni za punkcikami w innych dziedzinach. Nawet drugie miejsce na trzy drużyny startujące w lokalnym konkursie jest ważnym osiągnięciem!
O tym też pisze i chce się wypowiedzieć pani Beata, o ile ktoś zechce tego słuchać.
Skrępowana zapisaną makulaturą szkoła nigdy nie będzie miejscem przyjaznym dla ucznia, rodzica i nauczyciela, a z drugiej strony, dyrektor nakręcany koniecznością wyrobienia norm wskaźnikowych nie będzie dobrym menedżerem. Jedni sobie radzą z tym lepiej, inni gorzej, a w ramach samoobrony brną w kontroling i uprzykrzanie życia społeczności szkolnej.
To bardzo wyraźnie sygnalizuje pani Beata. - Dlatego mówię, że bez wyjaśnień sama treść listu nie może być podstawą do ocen. Czy ktoś z samorządu próbuje i chce zrozumień moje motywy i argumenty? W takim łańcuszku najbardziej poszkodowany jest bowiem uczeń i jego rodzice, o tym mówią rodzice, na to skarżą się uczniowie w domach. Czemu nikt nie chce rozmawiać o problemach, a tylko oceniać mnie? - zastanawia się rozgoryczona rozwojem sytuacji nauczycielka.
Skumbrie w tomacie
Skarga pani Beaty skierowana do burmistrz Płońska na każdym kto ją widział, a w dodatku ten ktoś zna problematykę oświaty i szkolnictwa samorządowego, robi silne wrażenie. W sposób rzeczowy zasygnalizowane zostały problemy, o których ani na plenarnym forum samorządu, ani w innej dostępnej powszechnie formule się nie dyskutuje. Kwestie poruszone przez nauczycielkę odnoszą się w dużej mierze do życia jednej szkoły, ale być może dotyczą także pozostałych placówek.
W części - wnioskując z rozmów z nauczycielami - odnoszą się na pewno do innych płońskich szkół, do relacji wewnątrzszkolnych, do dzielenia kadry na lepszych i gorszych, do chęci absolutnej dominacji nad podwładnymi oraz - co bardzo częste w rozmowach - do wasalnych relacji na linii dyrektor szkoły - burmistrz, samorząd.
Słusznie płońskie środowisko nauczycielskie ze szkół miejskich może czuć się dotknięte nie treścią listu pani Beaty, ale różnymi ocenami wywołanymi jednak poprzez upublicznienie jego treści bez wyjaśnień skrótowo wywołanych problemów. Stało się tak dlatego, że samorząd poczuł się w tej sprawie bezwładny i niekompetentny.
Pani Beata nie jest osobą, która zagrozi dyrektorce swojej szkoły, radnym a tym bardziej burmistrzowi. Po prostu nie wybiera się na konkursy i wybory w charakterze kandydatki.
Za działanie dla dobra szkoły - bo tak pojmuje swoją misję autorka - dostaje baty, mimo że liczyła na poważne podejście do sprawy ze strony samorządu oraz nie rozwieszała swojego listu na słupach informacyjnych. Jak każdy, ma prawo żądać odpowiedzi i wyjaśnień na przedstawione kwestie nie na zasadzie awantury w maglu, ale na odpowiednim merytorycznie poziomie.
Tymczasem z jej sprawą jest jak ze związkami partnerskimi w sejmie. No cóż, cudak jesteś, ale my cię stąd na razie nie wyrzucamy. Siedź tylko cicho, bo nam estetykę i powietrze psujesz.
Autorka listu w rozmowie przyznała, że nie wycofuje się z przedstawionych w liście treści i przykładów, które może rozwinąć i udokumentować, znacznie szerzej uzasadnić. Co z tego, skoro na razie widać, ze samorząd uznaje się za niekompetentny, burmistrz ma opinię prawną, kto powinien się zajmować tematem, ale żeby było weselej to są dwie opinie wzajemnie się wykluczające.
Pani Beata, nauczyciele i poruszona już opinia publiczna czekają za to na działania, za które radnym i burmistrzowi przecież płacą oraz wysłuchują kampanijnych zapewnień o przejrzystym i skutecznym samorządzie w każdym obszarze jego działalności.
Wydaje się jednak, że puszczenie listu kanałem jak najbardziej oficjalnym spowodowało jedynie miejską nagonkę i bagatelizowanie problemu.
Chce pan naprawiać błędy systemu?
(skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie)
Był tu już taki dziesięć lat temu
(skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie)
Także odważny, strzelał - nie wyszło
(skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie)
Krew się polała, a potem wyschło
(skumbrie w tomacie, pstrąg!)
Czy z punktu widzenia bezwładnego w tej sprawie samorządu taki ma być koniec sprawy skargi nauczycielki, jak Łokietka w wierszu Gałczyńskiego?
Skoro komisja rewizyjna nie czuje się kompetentna, a przy tym „nie jest komisją śledczą", to może niech samorząd powoła zespół specjalny z zaproszonymi ekspertami, gdyż i z listu i z rozmów wynika, że płońskie szkolnictwo trapią bardzo poważne problemy, które z różnych przyczyn mogą rzutować na jakość naszych szkół.
Czy list pani Beaty stanie się katalizatorem pozytywnych zmian, czy też sama autorka oraz (co ważne) dyrektorka Gimnazjum Publicznego nr 2 w Płońsku zostaną publicznie zlinczowane (przez różne grupy)?
Proszę państwa, to nie wojna, dlatego ofiar w ludziach można uniknąć.
Samorządzie, obudź się!
Piotr Kaniewski