Prokuratura Rejonowa w Płońsku jeszcze prowadzi ustalenia w sprawie wydostania się z Urzędu Miejskiego w Płońsku dokumentów zawierających dane osobowe osób publicznych. Podobne zawiadomienie złożył też UM w Płońsku. Za sprawą stoi były policjant, mieszkaniec Płońska.
Radny Andrzej Ferski 6 lipca 2012 r. zwrócił się do Urzędu Miejskiego w Płońsku z prośbą o udzielenie wyjaśnień i ukaranie osób odpowiedzialnych za wydostanie się z urzędu dokumentów zawierających dane osobowe. „Jako osoba nieuprawniona wszedłem w posiadanie kserokopii wniosków o wydanie dowodu osobistego z odpowiednimi adnotacjami urzędowymi" - napisał radny i dołączył duplikaty posiadanych kserokopii. Pismo o tej samej treści wraz z załącznikami radny skierował także do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych w Warszawie.
Chodzi o kserokopie kwestionariuszy osobowych wypełnianych przy składaniu wniosku o wydanie dowodu osobistego Andrzeja Ferskiego (z lat 1968, 1970, 1979, 1986, 1991, 2007), Zygmunta Aleksandrowicza (z lat 1968, 1978, 1996, 2007), Janusza Lipczewskiego (z lat 1970, 1979, 1991, 1995, 2005) oraz Andrzeja Stolpy (z lat 1975, 1994, 2007). Wszystkie osoby są doskonale znane w Płońsku, głównie z działalności publicznej w samorządzie miejskim i powiatowym, a trzy z nich w chwili otrzymania przez Andrzeja Ferskiego dokumentów nadal pełniły funkcje publiczne (Zygmunt Aleksandrowicz, Andrzej Stolpa, Andrzej Ferski). Dodatkowo wszystkie te osoby stoją w opozycji do burmistrza Płońska.
- Właśnie dlatego mnie to zastanowiło, że są to kwestionariusze osobowe takiej a nie innej grupy osób. Może ktoś inny dostał kolejny zestaw? - zastanawia się radny.
W odpowiedzi radnemu sekretarz miasta Krystyna Marszał-Jankowska napisała, że wszystko wskazuje na popełnienie przestępstwa ściganego z urzędu. W związku z tym zapytała radnego o sposób i datę wejścia w posiadanie dokumentów, a także o to, czy radny występował o kserokopie załączonych pism. Sekretarz zapytała również, czy jakakolwiek inna osoba poza radnym miała dostęp do załączonych kserokopii.
- Wykonałem kopie dokumentów, które otrzymałem, wiec one trafiły do urzędu. Natomiast „oryginalne" kserokopie zabezpieczyłem dla prokuratury - wyjaśnia Andrzej Ferski, który do Prokuratury Okręgowej w Płocku złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
Prawie w tym samym czasie do prokuratury płońskiej wpłynął podobny w treści wniosek ze strony Urzędu Miejskiego w Płońsku. Obecnie oba postępowania prowadzi właśnie Prokuratura Rejonowa w Płońsku.
- Wyznaczyłam miesięczny termin na rozpoznanie sprawy - mówiła nam 25 września prok. Ewa Ambroziak, szefowa Prokuratury Rejonowej w Płońsku. - Obecnie trwają przesłuchania świadków w obu równolegle prowadzonych postępowaniach. Na obecnym etapie nie mogę niczego o naszych dotychczasowych ustaleniach powiedzieć. Na razie postępowania prowadzone są w sprawie, a nie przeciwko komuś.
Zapytaliśmy więc, czy był już przesłuchany wywołany w tytule pan K. - Nie wiem czy już był, czy dopiero będzie przesłuchiwany, ale jest to dla nas główny świadek - zaznaczyła prok. Ewa Ambroziak.
- Wszystkie dokumenty otrzymałem właśnie od tej osoby - potwierdza Andrzej Ferski. - W związku z tym, że jestem poszkodowanym w sprawie oraz dlatego, że toczy się postępowanie nie mogę ujawnić wszystkich szczegółów, jak doszło do przekazania kserokopii, ani tego, co na temat wejścia w ich posiadanie mówił mi ten pan - tłumaczy radny miejski.
Prawdopodobnie za najdalej dwa tygodnie powinniśmy poznać pierwsze ustalenia płońskich prokuratorów w sprawie wydostania się z urzędu dokumentów chronionych ustawowo, co dla sprawców tego czynu - o ile zostaną ustaleni - zakończy się oskarżeniem i możliwym wyrokiem karnym.(PK)
„Znamy tego pana, znamy", czyli komentarz w sprawie pana K.
W prokuraturze dowiedziałem się, że pan K. jest dobrze znany funkcjonariuszom tej instytucji państwowej z wielu różnych postępowań w sprawach podobnych do „afery dowodowej" i nie tylko. Bodaj jedna z nich zakończyła się już aktem oskarżenia.
Pan K. jest mieszkańcem Płońska. Przed przejściem na emeryturę pełnił służbę w policji w jednej z dzielnic Warszawy, ale dobrze znany jest także płońskim funkcjonariuszom, którzy nie czują jednak, by to umowne koleżeństwo przynosiło im chlubę. Pan K. znany jest też w innych płońskich środowiskach samorządowych, lokalnie-politycznych i innych. Ogólnie mówiąc, nikt się z tą znajomością nie obnosi. Ja również pana K. poznałem, a raczej widząc go raz, uważnie posłuchałem i postanowiłem zrobić wyłom w lokalnej tradycji i pochwalić się tym wydarzeniem, bo pan K. szyje grubymi nićmi, a igłą kłuje dookoła bynajmniej nie na ślepo. Na to mi wychodzi.
Wiemy już, że kserokopie kwestionariuszy dowodowych przyniósł radnemu właśnie pan K. Jednak ten sam człowiek w marcu tego roku był sprawcą gigantycznego zamieszania w Płońsku i daleko poza miastem.
Połowa marca, sobota, późny wieczór. Koleżanka dziennikarka poinformowała mnie telefonicznie, że gruchnęła wieść, jakoby doszło do zatrzymania burmistrza Płońska. Przy okazji zobaczyłem, że w tym czasie próbował się do mnie dodzwonić radny Ferski. Oddzwoniłem więc, wiedząc, że prawdopodobnie ma tę samą informację.
Miał lepszą, bo powiedział, ze siedzi u niego facet, który wszystko o tej sprawie wie.
Pojechałem na Płocką i w gronie kilku znajomych zobaczyłem człowieka, którego wcześniej nie znałem. To był pan K, jak się zaraz dowiedziałem. Pan K. był jedynym mówcą, a swoje rewelacje opowiadał tak, jakby recytował wyuczony na pamięć referat, lub jak gdyby odtwarzał nagranie - w każdej chwili można cofnąć się o parę akapitów i powtórzyć wszystko praktycznie w ten sam sposób. Może taka przyrodzona zdolność - nie wiem, gdyż jednorazowe spotkanie w znajomość się nie przerodziło.
Wiele tzw. bomb w Płońsku widziałem i słyszałem, ale takiej jeszcze nie. Otóż pan K. - jako spiritus movens akcji - we współpracy ze specjalną grupą policyjną miał doprowadzić do prowokacji gospodarczej, w wyniku której miało dojść do zatrzymania Andrzeja Pietrasika na jego własnej posesji właśnie wieczorem w tamtą marcową sobotę.
K. ze szczegółami opisywał prowokację i jej miejsce, a także wyjaśniał rzekome powiązania burmistrza z wkręconym biznesmenem. Bez pytań pomocniczych mówca wieczoru opisywał swoją wieloletnią zażyłość z burmistrzem, a także jego zatrudnienie w UM w Płońsku, które miało być tym bardziej atrakcyjne, że K. mógł do pracy nie chodzić, a sześć tysięcy dostawał - twierdził. I właśnie ta zażyłość miała doprowadzić do tego, że K - jak mówił - zgłębił sprawy biznesowe Andrzeja Pietrasika. Ba! Stał się jego prawą ręką, a to z kolei pozwoliło mu zaplanować koronkową akcję.
Pokazując swoją komórkę twierdził, że wymienia z burmistrzem sms-y, dzwonią do siebie itd., jednak telefonu nie pokazał wyświetlaczem do przodu. Gdy z urodzenia i doświadczenia wątpiący poprosiłem o pokazanie dowodu, K. spytał resztę obecnych „co to za ch...?" mu zarzuca kłamstwo.
Koniec końców K. dzielił się z pasją swoją wiedza i rolą w tej sprawie.
To był wieczór i noc, który na nogi postawiły chyba pół Płońska, powiat i okolicę, a w każdym razie wszystkie, podkreślam - wszystkie - środowiska związane z samorządem, burmistrzem, opozycją oraz dziennikarzy mediów lokalnych, regionalnych i nawet krajowych - np. TVN24.
Ja wówczas byłem jedynym dziennikarzem, który miał tego ekskluzywnego newsa z pierwszej ręki. Co było uderzające, to doskonale zorganizowana akcja rozpowszechnienia tej informacji, która rozchodziła się błyskawicznie i równolegle trafiała do odbiorców reprezentujących różne środowiska płońskie i powiatowe, takie, które nie wymieniają się wzajemnie informacjami nawet na temat stanu pogody. Dzięki temu pojęcie o rozchodzeniu się wiadomości lotem błyskawicy nabrało znaczenia dosłownego. To była pierwsza bardzo dziwna rzecz.
Druga i chyba podstawowa, to długi język rzekomego organizatora wielkiej prowokacji, bo zatrzymania tego typu dzieją się przeważnie bardzo rano; po drugie, policja, ABW czy CBA lub CBŚ o planach zatrzymań nie informują swoich nawet najcenniejszych współpracowników, właśnie po to, by ze szczęścia operacji nie spieprzyli; po trzecie, gdyby pan K. był tak istotnym człowiekiem dla jakichś akcji, to z pewnością nie mógłby być tego wieczora u radnego, tylko znajdowałby się zupełnie w innym miejscu.
Trzecią rzeczą, która była tym razem dziwna dla pana K. stało się to, że rzekomo zatrzymany i wywieziony z Płońska burmistrz bardzo szybko odnalazł się, co bez trudu i zachodu ustaliłem, podobnie jak pozostali dziennikarze. Ta wiadomość wyraźnie przybiła specjalistę od koronkowych akcji, pana K.
Po sprawdzeniu tej podstawowej kwestii wyszedłem ze spotkania. Rano dowiedziałem się, że pan K. był widziany w niedzilę ok. godz. 7 na ulicy przed posesją burmistrza. Czy poszedł namacalnie sprawdzić, czy też burmistrza przeprosić, tego nie wiem.
Na przestrzeni następnych kilku dni wraz kolegą, dziennikarzem mediów krajowych, przeprowadziliśmy rutynowe sprawdzenie rewelacji pana K. w prokuraturach okręgowych i apelacyjnych, w KG Policji, w biurach służb prowadzących podobne sprawy oraz w sądach. W ten sposób wykluczyliśmy, by nazwisko burmistrza Płońska gdziekolwiek się w związku z „operacją pana K." pojawiło, a mieliśmy dodatkowe dane w postaci miejsca, gdzie miało dojść do opisanej prowokacji.
Na podstawie takich danych można było stwierdzić, że pan K. albo nieodpowiednie tabletki popił wódką i popadł w oszołomienie, albo...
W tej sprawie spotkałem się również z burmistrzem Płońska. Andrzej Pietrasik wyjaśnił, że w sobotę najpierw był z wycieczką licealistów w Częstochowie, apotem przebywał na dużym spotkaniu firmowym w Baboszewie, na co są świadkowie. Telefon włączył po powrocie do Płońska, w tym czasie kiedy jeszcze pan K. upajał się sławą myśliwego, a ja otrzymałem potwierdzenie, że burmistrz jest i ma się dobrze.
Burmistrz zaprzeczył jakoby pan K. kiedykolwiek pracował w urzędzie czy samorządzie (co zresztą łatwo sprawdzić), a uśmiał się z rzekomego wypłacania K. po sześć tysięcy miesięcznie za nicnierobienie. Nie ma też mowy, by K. był powiernikiem, pełnomocnikiem lub współpracownikiem burmistrza w jakiejkolwiek działalności, na co K. się chełpliwie powoływał.
Burmistrz zna jednak pana K.! Z tego, że próbował wyłudzić na urzędnikach zameldowanie w miejskich zasobach mieszkaniowych, a także z drugiej działalności wyłudzeniowej, co skończyło się doniesieniem do prokuratury i postępowaniem.
Po marcowej mega plotce autorstwa pana K., burmistrz złożył do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Płońska prokuratura przekazała sprawę swojej odpowiedniczce w Żyrardowie. W rozmowie telefonicznej z tamtejszym prokuratorem rejonowym dowiedziałem się, że postępowanie będzie umorzone, a burmistrz ma siły i środki na to, by w drodze cywilnej dochodzić swoich praw.
Ustalając fakty wypadków marcowych przy okazji dowiedziałem się o innej działalności pana K. Otóż przed wyborami samorządowymi K. miał przyjść do jednej z płońskich redakcji i zaoferować „kwity na Ferskiego i jego ekipę". Oferta bez sprawdzania owych „kwitów" została odrzucona.
Teraz znów „kwity" z ręki K. trafiły do radnego Ferskiego i mogły wywołać wrażenie, że wyciek z urzędu jest jakąś grą burmistrza lub jego ekipy z opozycją. W ten sposób pan K. wrócił do publicznego obiegu i machając „kwitami" znów sugeruje niesłychanie rozbudowaną zażyłość z burmistrzem, który oczywiście w wersji pana K. także w tej sprawie zajmuje poczesne miejsce.
Faktem bezspornym jest, że są to kopie kwestionariuszy dowodowych czterech osób składane na przestrzeni ostatnich 42 lat! W przypadku Janusza Lipczewskiego chodzi o dokument złożony na drugim końcu Polski, bo w tym czasie jeszcze pewnie nawet nie interesował się jeszcze, gdzie ten Płońsk jest. Większość z tych dokumentów od dawna leżała gdzieś na stertach archiwalnych, a urząd może takie odpisy - kopie wydawać tylko na wniosek zainteresowanej osoby lub na żądanie np. policji, prokuratury i sądu. Inne ich wypłynięcie na zewnątrz jest karalne i ścigane z urzędu. Stąd nie ma we mnie wiary w to, żeby np. burmistrz, sekretarz miasta czy pracownik USC lub wydziału spraw obywatelskich dawał takie dokumenty komuś ot tak, nawet jeśli jest to sam pan K., który grubą nicią szyje.
Żaden urzędnik - obojętnie od hierarchii - czegoś takiego nie zrobi, chyba że jest publicznym samobójcą, a o takich w urzędzie nie słyszałem. Niemniej jednak są kserokopie, choć drogi ich wyjścia mogą być różne, co ustala prokuratura.
Z kolei gdyby, hipotetycznie, te kwestionariusze panu K. miałby doręczyć jakiś wysoki lub bardzo wysoki rangą urzędnik płońskiego samorządu, po to by miały służyć do walki z przeciwnikami burmistrza, to w tych kwestionariuszach nie ma niczego, czego burmistrz o Ferskim, Aleksandrowiczu, Stolpie czy Lipczewskim by nie wiedział. I vice wersa - oni życiorys Pietrasika też znają wyśmienicie, więc czym tu walczyć?
W zestawie wręczonym przez pana K. radnemu Ferskiemu była też ulotka, którą swego czasu szantażowano ówczesnego przewodniczącego rady miejskiej Zygmunta Aleksandrowicza. Powstała ona na fali „listy Wildsteina" i oskarżała radnego o kontakty ze służbami PRL, co okazało się zwyczajnym oszczerstwem. W tym niej więcej czasie głośno mówiło się o tym, że Zygmunt Aleksandrowicz mógłby zostać szefem lokalnej organizacji PiS, a takie oskarżenie skutecznie te plany zniwelowało. Wtedy środowisko Aleksandrowicza głośno mówiło, że sprawa jest na rękę burmistrzowi Pietrasikowi, bo panowie byli świeżo po politycznym rozwodzie i w stanie silnego skłócenia.
Teraz taka wrzutka do kopii kwestionariuszy dowodowych zapewne miała być jak pieczątka uwiarygodniająca, kto za tym stoi. Tym razem jednak ktoś przesadził, tak sądzę.
Myślę - a jest to moja zupełnie prywatna hipoteza - że opisane działania pana K. miały za cel dokonanie jeszcze większego podziału pomiędzy burmistrzem a jego najsilniejszą i najbardziej widoczną opozycją. To się udało.
Cel drugi - kompromitacja „grupy Ferskiego", która cieszy się każdej wpadki burmistrza, tym bardziej rozochoci ją dobrze sporządzona plotka o zatrzymaniu czy puszczeniu w ruch dokumentów niejawnych. Przy okazji jest to też pogłoska kompromitująca burmistrza i jego otoczenie - urząd dziurawy, nikt niczego nie pilnuje, kto wie, jakie działania szykują wobec was itd. To działa, zwłaszcza w i tak napiętej sytuacji w Płońsku.
Także plotka o zatrzymaniu trafiła w dobry czas, bo na ukończeniu był ponowny proces w Sierpcu, więc uwierzenie w zatrzymanie u wielu nie wzbudziło szczególnego zdziwienia i w tym sensie spełniła plotka swoje zadanie w podbijaniu bębenka nieufności. A że burmistrz bardzo szybko się odnalazł? Nie szkodzi, wybronił się jak zwykle, co nie znaczy, że nic nie było - tak to potem tłumaczono.
Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że na każdej z tych spraw w mniejszym lub większym stopniu, mniejszym lub większym kosztem własnym, korzysta burmistrz i jego otoczenie, bo oto po raz kolejny „grupa Ferskiego" odpala bombę i kończy się to kolejną kompromitacją, która z opozycji czyni osoby o coraz niższej wiarygodności, wiecznie polujące i cieszące się nawet z łatwo sprawdzalnych plotek.
To jest jednak zbyt proste, głównie z tego powodu, że wiązanie się z osobą bardzo mało wiarygodną, która z tych powodów jest na celowniku służb państwowych, byłoby dla burmistrza strzałem w kolano i świadczyłoby o braku znajomości elementarza politycznego, czego o Andrzeju Pietrasiku powiedzieć nie można.
Druga sprawa to potężne koszty własne, bo któż uporczywie chciałby wmieszania siebie w grę, w której jest się główną personą i mimo sukcesu w kompromitowaniu oponentów doprowadza się jednak do utraty punktów u osób będących tylko obserwatorami zdarzeń. Z każdej takiej „akcji" z błotem na plecach wychodzą obie strony.
Dlatego myślę, że celem głównym tych działań jest „ugotowanie" obu środowisk - burmistrza i jego otoczenia oraz opozycji reprezentowanej prze środowiska Ferskiego, Aleksandrowicza, Stolpy, Lipczewskiego i paru innych osób.
Pan K. natomiast sam tych intryg nie wymyśla, bo nie skorzysta nie mając szans na własną karierę samorządową i podobnie będąc zbyt słabym, by stworzyć własne silne stronnictwo.
W mojej ocenie - jest świadomie wypuszczonym na poligon żołnierzem z odbezpieczonym granatem w ręku, który biorąc udział w intrydze jest w niej jednak tylko pionkiem. Cele powoli udaje się realizować, skłócenie narasta, burmistrz ma masę innych kłopotów, więc o wybuch pomiędzy obiema grupami nie jest trudno. A każda wojna ma ofiary i koszty, dla obu grup - umownie tak określanych - są to straty zbyt duże.
Wówczas, ten który jeszcze stoi w cieniu wyjdzie i powie „państwu już dziękujemy, teraz ja tu posprzątam". Ten „ktoś" w moim odczuciu zna na tyle dobrze obie strony oraz spodziewane reakcje, że rozgrywanie ich, a jednocześnie osiąganie zamierzonego efektu wśród opinii publicznej nie jest wcale trudne.
Jeśli bardzo rzadko zgadzam się z burmistrzem, który wszędzie widzi sprawę polityczną, to teraz też tak to widzę. Sprawa jest mocno polityczna i bardzo śmierdząca.
Piotr Kaniewski
Foto urzędu i montaż - Darek Kaźmierczak