W rozmowach i badaniach deklarujemy niechęć do obecnych polityków i systemów wyłaniania naszych reprezentantów. Jednak czy ponowiona akcja na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych i wprowadzenie takiej zmiany cokolwiek usprawni?
Chcąc wygrać wybory politycy są w stanie obiecać wszystko, nawet podcięcie gałęzi, na którą chcą wskoczyć. W ten sposób Leszek Miller gwarantował gruszki na wierzbie, Jarosław Kaczyński sprawiedliwą IV RP, a Donald Tusk jednomandatowe okręgi wyborcze.
Taką obietnicą PO rozpaliła nadzieje swoich wyborców, a także przyciągnęła rzeszę głosów innych ekip lub ludzi dotąd wyborczo obojętnych. Pojawiła się bowiem nadzieja, że oto wreszcie idzie ruch obywatelski, który parlamentarne politykierstwo zastąpi działaniami tylko na rzecz obywateli a nie dla dobra własnych ugrupowań. Temu miała służyć czysta idea głosowania na człowieka, a nie na listę.
Szybko się jednak okazało, że przyzwyczajenia z lat poprzednich i zwykła pragmatyka codzienności politycznej zepchnęła ten plan w głębiny, a z kolei obywatelska inicjatywa z podpisami na rzecz powołania JOW po odrzuceniu przez parlament trafiła do niszczarek.
Na początku września muzyk Paweł Kukiz rozpoczął kampanię pod nazwą Zmieleni.
- Na początek należy odtworzyć listę 750 tysięcy obywateli, którzy podpisali się pod petycją w sprawie zmiany ordynacji wyborczej na jednomandatową. Paradoksalnie, listę przygotowała Platforma Obywatelska, ale po wygranych wyborach bardzo szybko zapomniała o tym postulacie. Dlaczego listę trzeba odtworzyć ? Bo została zmielona !!! Odtwórzmy więc tę listę i złóżmy do Sejmu - pisze Kukiz we wstępniaku, a jego inicjatywa zyskała już (do 9 września) deklarowane poparcie na poziomie ponad 44 tysięcy osób.
Paweł Kukiz na swojej platformie wspiera się na wypowiedziach znanych osób, które w obecnym systemie wyborów proporcjonalnych widzą przyczynę słabości państwa i niskiej reprezentatywności społecznej w sejmie:
Zbigniew Brzeziński - Najgorsza i najgłupsza na świecie (o polskiej ordynacji wyborczej).
Karl Popper - światowej sławy filozof: System wyborczy reprezentacji proporcjonalnej odziera posła z odpowiedzialności osobistej. Czyni zeń maszynę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka...
Jadwiga Staniszkis - profesor, Instytut Studiów Politycznych PAN: Przy wyborach proporcjonalnych partyjniactwo jest doprowadzone do skrajności, decyduje aparat. W JOW najważniejsze są osobowości, aparat schodzi na dalszy plan.
Na stronie www.zmieleni.pl można znaleźć więcej cytatów pośrednio lub bezpośrednio wspierających ideę powstania JOW, a także ciekawe dialogi toczące się na forum.
Pierwszy na mecie, czyli o co chodzi w JOW
Zwolennicy tej metody wyborczej stosowanej m.in. w USA, we Francji, Wlk. Brytanii czy Kanadzie podkreślają przede wszystkim jej czytelność - do parlamentu idzie kandydat z największa ilością głosów i tyle. Przeważnie w takich wyborach z ogółu wyłonionych deputowanych tworzy się klarowna większość mogąca tworzyć rząd, bo z kolei kandydaci reprezentują czytelnie określone partie. Warto od razu zauważyć, że w wymienionych krajach w wyścigu liczą się dwa lub trzy ugrupowania, co ogranicza zawirowania powyborcze. Klasycznym przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie wybór jest w zasadzie zero-jedynkowy, albo Demokraci albo Republikanie, a do niedawana podobnie było w Wlk. Brytanii - torysi lub laburzyści.
Zwolennicy JOW podkreślają też, że silne umocowanie deputowanego poprzez jego osobistą odpowiedzialność przed wyborcami osłabia także zapędy liderów partyjnych do koncentracji władzy, wręcz zmuszając ich do stałej współpracy na zasadzie reguły Primus Inter Pares, co oddaje z kolei ducha republikańskiej demokracji.
Jednakże umiarkowani zwolennicy JOW lub im całkowicie przeciwni też nie pozostają bez argumentów.
Koronnym jest ten o niereprezentatywności wielu grup obywateli, poprzez eliminację kandydatów z partii mniejszych.
Mówią także o betonowaniu sceny publicznej przez silne partie, bo elektorat rozczarowując się do deputowanego X przeważnie zagłosuje na kandydata Y w kolejnych wyborach, pozostając jednocześnie stale w obrębie jednego ugrupowania.
Przeciwnicy widzą w JOW również zjawiska uetnicznienia wyborów (w krajach o zróżnicowanym etnicznie społeczeństwie) lub powstawanie lokalnych „sitw", co doprowadza do większej identyfikacji deputowanego z interesami tych grup niż z racją państwa. Na minus można też dopisać znaczną ilość tzw. głosów straconych, a także zauważalne zjawisko majstrowania przy ustalaniu granic okręgów do głosowania.
Według badań opinii prowadzonych w Polsce za JOW opowiada się stale ponad połowa ankietowanych dorosłych obywateli. Nie ma się więc co dziwić, że inicjatywa Pawła Kukiza prawdopodobnie powiedzie się, a listy obywatelskie trafią do sejmu i będzie musiała odbyć się debata.
Ludzie powszechnie mówią: mamy dość takiej polityki partyjnej, bo nie mamy poczucia, że nasze głosy cokolwiek znaczą, skoro po wyborach robicie co chcecie! Z kolei politycy z obecnego sejmu (poza Ruchem Palikota) są w większości przeciwni JOW. Debata może więc być jałowa, choć ciekawe, że rząd i sejm świadomie nie reagują na wiele spraw zgłaszanych przez obywateli, lub rakiem się wycofują po buńczucznych zapowiedziach, jak to miało miejsce w sprawie ACTA. W przypadku JOW problem może być większy, bo hasło to jednoczy i młodych i starych, od lewa do prawa.
JOW, czyli pospolite ruszenie?
Niebezpieczeństwo wprowadzenia zasady klasycznych JOW w Polsce polega na tym, że do wyborów w 460 jednomandatowych okręgach przynajmniej w pierwszym rzucie stanęłyby setki kandydatów w każdym. Na sprawdzenie się poszłyby wszelkie partie i partyjki kanapowe, powołane ad hoc komitety wyborcze oraz kandydaci z ugrupowań dużych.
Istnieje poważne ryzyko, że najgorzej na tym wyszedłby wyborca, przywalony konieczną wtedy inną niż dotąd kampanią wyborczą kandydatów, w tym wieloma bezpośrednimi spotkaniami, pukaniem do drzwi etc. Na końcu pewnie by doszło do powtórzenia obrazów z sejmu z początku lat 90-tych, w którym zasiadało 460 reprezentantów bodaj 50 partii.
Warto wspomnieć, że rząd Hanny Suchockiej współtworzyły 42 ugrupowania polityczne!
Być może w tym szaleństwie jest jednak metoda na rewolucję polityczną, zamianę twarzy zgranych na nowe, być może na jakiś powiew świeżości, nowe idee i poważne zamiany na korzyść dla obywatela, ale jest też zagrożenie, że sejm dostanie się w ręce tych, którzy najbardziej lubią słuchać tylko siebie, a pojęcie działania wspólnego jest synonimem zdrajcy.
Istnieje jednak metoda pozwalająca poprzez głosowanie w JOW wybierać najbardziej reprezentatywnych dla danego okręgu wyborczego kandydatów. To ordynacja proporcjonalnego głosu alternatywnego z wykorzystaniem zasad ordynacji preferencyjnej, stosowana w Australii i podczas wyborów prezydenckich w Irlandii. Ten system jest pochodną Brytyjskiej Reprezentacji Proporcjonalnej.
Metoda australijska pozwala wyborcy na samodzielne ustalanie kolejności kandydatów wybieranych z listy w okręgu.
Załóżmy więc, że na karcie widocznej obok moim pierwszym wyborem jest Anna Nowak, drugim Hanna Kowalska, a trzecim Joanna Nowak itd. Po przeliczeniu jednak wszystkich głosów w okręgu okaże się, że moja faworytka uzyskała najmniejszą liczbę głosów. Wtedy mój głos na nią przechodzi do puli dla drugiej wskazanej przeze mnie w kolejności, czyli Hanny Kowalskiej. Tak samo dzieje się z głosem każdego, kto wskazał Annę Nowak jako pierwszą. W ten sposób, licząc nawet wielokrotnie głosy wyborców z danego okręgu, wyłania się osobę, która samodzielnie była „jedynką" lub była jak najwyżej w rankingu osobistym wyborców z danego terenu.
W tym jednomandatowym systemie proporcjonalny wybór następuje w jednej turze głosowania (ale kilku turach liczenia głosów) i lepiej oddawane są preferencje wyborcze obywateli niż w metodach większościowych (jak np. w odmianie westminsterskiej 'pierwszy na mecie' gdzie brakuje proporcjonalnego odzwierciedlenia opinii obywateli lub w jednomandatowym systemie francuskim, gdzie zanika chęć udziału w wyborach wśród tych głosujących których kandydat nie przeszedł do kolejnej tury).
Ten system ma wadę polegająca na konieczności kilkukrotnego przeliczania głosów, jednak zaletą większą niż wady jest wyłanianie kandydata raczej umiarkowanego (obliczalnego). Eliminowani raczej są wiecowi krzykacze lub kadnydaci kupujący głosy na różne sposoby, bo mimo iż są oni bardziej widoczni i skupiają liczne grona zwolenników, to równolegle posiadają znaczący elektorat negatywny.
W ten sposób, jeśli mówić o pośle jako emanacji społeczeństwa, wspólnymi głosami wyciągamy lokalną czy regionalną średnią preferencji i wyłaniamy zwycięzcę wyborów.
W Polsce taki system bardziej by się przydał niż przeniesienie obecnej atmosfery politycznej, tego przeciągania liny, na relacje w klasycznej wersji JOW, czyli kto pierwszy na mecie. Warto pamiętać, żę metoda australijska jest również działaniem w ramach JOW.
Jak wprowadzić JOW
eśli sejm samodzielnie nie zbierze większości, to może zbierze ją dla wyrażenia zgody na ogólnokrajowe referendum w tej sprawie. Według rozdziału ósmego ustawy referendalnej: „Art. 60. W sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa referendum ma prawo zarządzić:1) Sejm, uchwałą podjętą bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, lub 2) Prezydent Rzeczypospolitej, za zgodą Senatu wyrażoną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów. Art. 61. 1. Sejm może postanowić o poddaniu pod referendum określonej sprawy z własnej inicjatywy, a także na wniosek Senatu, Rady Ministrów lub obywateli. W przypadku gdy Sejm, w drodze uchwały, nie uwzględni wniosku o przeprowadzenie referendum, Marszałek Sejmu informuje o tym wnioskodawcę."
Sprawa nie jest prosta, gdyż wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych wymaga nie tyle zmian w ordynacji wyborczej, co przede wszystkim zmiany Konstytucji ( Art. 96. Sejm składa się z 460 posłów. Wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym.)
Chodzi o przymiotnik proporcjonalne, który powinien zostać zastąpiony wyrażeniem bezpośrednie z ewentualnym dopiskiem na końcu „w okręgach jednomandatowych".
Z tego powodu wprowadzenie zamian przez sejm przynajmniej tej kadencji wydaje się niemożliwe, bo do samego zgłoszenia wniosku o zmianę konstytucji potrzeba 92 posłów, a do uchwalenia tej zmiany w zakresie tego jednego przymiotnika potrzeba 307 szabel przy pełnej obecności, lub co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowego składu izby. Potem sprawę musi jeszcze „zaklepać" senat bezwzględną większością głosów przy obecności co najmniej połowy ustawowego składu izby.
Tak czy siak arytmetyka obecna wyklucza tę rewolucję z własnej inicjatywy posłów mimo wielokrotnych zapowiedzi poparcia dla JOW.
Może więc prezydent podejmie inicjatywę referendalną, o ile nie rozbije się o rafę w postaci senatorów ze swojej byłej partii.
Dla inicjatorów nie są to wieści korzystne, bo nawet jeśli zbiorą (a to raczej pewne) przynajmniej 500 tysięcy podpisów poparcia dla referendum, to trudno liczyć na odwagę tych, którzy przy obowiązywaniu JOW do sejmu by nie trafili.
Podobnie liderzy i inni siłacze partyjni nie zamierzają wyzbywać się swojej wszechwładzy na posłami z tylnych rzędów lub wypuszczać z rąk bata na znanych posłów jednakowoż krnąbrnych, którzy o „jedynki" na listach muszą ładnie przed następnymi wyborami poprosić.
A o co naprawdę c'mon?
Najogólniej zapewne o brak poczucia jakiegokolwiek wpływu na to, co się dzieje - na powstające prawo, na sobiepaństwo klasy politycznej, na różne działania mające pośredni i bezpośredni wpływ na codzienne życie, na kastę zawodowych polityków z ustami pełnymi frazesów i obietnic, na poczucie niemocy wobec całej machiny budowanej przez partie i przez nie pilnowanej.
W Polsce nie ma poczucia wspólnoty demokratycznej w relacji obywatel -państwo, gmina, ale nie ma też szacunku dla tej demokracji w relacji odwrotnej. To sprzężenie powoduje zawsze nieufność, nadrzędność interesu własnego nad ogólnym, krzewienie się nepotyzmu zwykłego i politycznego, poczucie odrzucenia i w konsekwencji brak poczucia reprezentowania przez kogokolwiek.
W tym kole długo już się nie wytrzyma, bo relacje powinien odbudowywać lub budować silniejszy, czyli w tym przypadku struktury państwa i osoby za państwo odpowiedzialne: rząd, prezydent, parlament etc., skoro akcje grup obywateli są ignorowane.
Do tego trzeba jednak dużej odwagi i determinacji, bo zamykanie się w twierdzy i sztuczki PR już nie posłużą długo ani koalicji ani opozycji.
***
Warto by było relacje budować od poziomu najniższego, czyli od gmin, gdzie bez względu na liczbę mieszkańców tam właśnie wprowadzić najpierw JOW. Znieść te listy partyjne w miastach i gminach powyżej 20 tys. mieszkańców, bo to tylko szkodzi demokracji, gdyż silnym wójtom i burmistrzom pochodzącym z wyborów bezpośrednich (JOW!) taka a nie inna ordynacja sama wkłada praktycznie pełnię władzy w ręce.
Upodmiotowić radnych, dać im też poczucie silnego mandatu, a nam możliwość pełnej ich oceny za działania, a nie tylko zamiary!
*** - wyjaśnienie na dole strony
Powszechne JOW w samorządach powinno też jednocześnie oznaczać redukcję liczby radnych na poszczególnych szczeblach, co przyniesie oszczędności. Jeśli zaś JOW spełnią swoje zadanie, to nawet przy niższej liczbie reprezentantów, ma wreszcie szansę ożyć normalny ruch społeczny, co powinno usprawnić relację obywatel-samorząd bardziej, niż hipotetyczne obecnie skuteczne reprezentowanie sprawy przez radnego.
Rewolucja JOW mogłaby się odbyć praktycznie równolegle, z tym że w samorządach w wersji klasycznej, a na szczeblu sejmu w bezpieczniejszej wersji JOW australijskich. Dalsze cementowanie obecnego systemu wyborczego, a tym samym konserwowanie układu nie ma sensu, tym bardziej że idą ciężkie czasy, w których solidaryzm społeczny i wzajemne zaufanie będą niezbędne. A m.in. bez tych zmian nie da się skutecznie mówić np. o likwidacji senatu, uszczupleniu sejmu, reformie samorządów czy racjonalnej gospodarce w obszarze własności państwowej, natomiast utrzymywanie status quo w tych zakresach generuje jedynie potężne koszty i umacnia patologie.
Od autora:
Podpiszę się pod inicjatywą Kukiza nie dlatego, że go lubię, czy wesprę każde działanie, które tak czy siak uderzy w PO lub koalicję. Mimo iż uważam, że JOW klasyczne powinno się wprowadzić w samorządach, a australijskie w wyborach do sejmu, to nie zmienia postaci mój pogląd o korzyściach społecznych wynikających z wyborów bezpośrednich.
Podpiszę, bo chciałbym poza tym zobaczyć, co z tymi 500-tysiącami lub nawet milionem podpisów zrobi parlament; chciałbym debaty na ten temat i jasnego przekazu od większościowej grupy przeciwników JOW, uzasadnienia dlaczego są przeciw, a także imiennych wyników ewentualnego głosowania w tej sprawie, co potem będzie można porównac z deklaracjami przedwyborczymi.
Piotr Kaniewski
*** wyjaśnienie od autora
Spośob wyboru radnych w gminach do 20 tys. mieszkańców i powyżej tej liczby obowiązywał w ustawie z 1998 r., którą zniósł kodeks wyboryczy obowiązujący od czerwca 2011 r. Zmiany dotyczą gmin, które nie są miastami na prawach powiatu. W takich gminach - także w Płońsku - wedle kodeksu wyborczego wybory będą sie odbywały na zasadach JOW. Natomiast np. w w Płocku po staremu, czyli na listy kandydatów z progiem wyborczym.
Szerzej o sprawie w oddzielnym materiale.(PK)