Poseł Platformy Obywatelskiej wziął był grubym słowem sieknął do jakiegoś Edwarda-delegata, relacjonując rozmowę z Pawłem Grasiem: „Kurwa, to jest chore, że naszych ludzi czyszczą„. Poszło o to, ze żona 37-letniego posła musiała opuścić stanowisko dyrektorskie w spółce kontrolowanej przez Skarb Państwa. Aj waj, to się porobiło!
Poseł w tzw. taśmach prawdy ujawnionych przez „Newsweek" skarży się, że małżonka od 1 października jest bezrobotna, ale on na razie jakoś „to ogrania". Dalej jest dialog Edwarda z posłem o tym, że tenże Edward też szuka dobrego zajęcia i mimo obietnic niczego na razie nie otrzymał. Wobec tego Wojnarowski mówi, że Protasiewicz zbiera głosy, ale będzie mógł pomóc...
Nie pierwszy to raz, gdy politycy Platformy nagrywają się wzajemnie, a potem ktoś puszcza taśmy w obieg. Robią to i inni politycy. Trudno sądzić, że tych heroicznych czynów dokonują chodzące sumienia. Raczej zimni gracze, być może post fatum zawiedzeni czymś, lecz najpierw się ubezpieczający na wszelki wypadek.
Profesor Tomasz Nałęcz we wtorek rano zapytany o ocenę tej platformianej aferki wił się mocno i schodził z linii strzału, bo temat arcy-niewygodny. Na koniec zaś przytoczył słowa Bismarcka o tym, że lepiej nie widzieć, jak się robi parówki i politykę.
„Brud, syf, szambo, bagno". Tak oceniają sytuację ci, którzy mają nagranie rozmowy w sieci, mają jej zapis i komentarze polityków PO do tej sprawy. Ale równie dobrze ten nurt komentatorski może dotyczyć każdej innej polskiej partii, która rządziła lub chce to robić.
W wielu państwach funkcjonuje pojęcie łupu wyborczego. Chodzi o posady w administracji publicznej, zarządach, spółkach etc., czyli tam, gdzie tym dobrem zarządza premier (ministrowie) lub prezydent. Polska w tej mierze wzięła przykład z USA, gdzie łupy są największe, ale w tej dziedzinie Wielkiego Brata udało się przegonić.
Jak Polska długa i szeroka, od gminy przez powiaty, województwa i administrację centralną oraz firmy kontrolowane lub z udziałem państwa namnożono niepotrzebnie etatów i etaciątek. Efektywność z tego żadna, ale dzięki tak rozrośniętej administracji jest z czego „obsłużyć" klientów partyjnych i niepartyjnych, choć pomocnych.
Obecny przewodniczący dolnośląskiej PO wie, ile waży głos w politycznych wyborach, a już na pewno jego cenę zna poseł Wojnarowski.
Ale nie trzeba szukać daleko znających wagę głosów. Oto w Płońsku w wyborach do samorządu którejś tam kadencji jeden z kandydatów zapominał o szelkach. I stał tak biedaczysko na ul. Grunwaldzkiej z gaciami w garści, bo mu niewymownie ciążyły w kieszeniach monety pięciozłotowe dla elektoratu za pomyślne głosowanie. Także tamten heroiczny bój okazał się sukcesem. A że pięć złotych? Cóż, jakie wybory, taka waga głosu.
Od lat słychać o tym, że „kiedy my będziemy rządzić, to zakończy się era obsadzania rodzin i partyjnych kolesi na stołkach". Figa z makiem.
Najbezczelniej sprawę potraktował niedawno poseł PSL Eugeniusz Kłopotek, gdy zarzucono mu, że w spółce Elewarr na dobre stanowisko wcisnął swego brata, zresztą bez kwalifikacji. Chłop to może zzielenieć ze starości, lecz nie będzie się czerwienił ze wstydu, więc Kłopotek wypalił: przecież gdzieś MUSI pracować.
Podobny tok myślenia jest i w PO, i PiS, i w SLD, i Twoim Ruchu i gdzie by jeszcze nie sięgnąć. Państwo, to my - dalej obowiązuje królewska zasada, łącznie z wasalizacją stosunków pracowniczych. Bo gdyby było inaczej, to i koalicja PiS-Samoobrona-LPR, i SLD z PSL oraz obecna koalicja nie robiliby skoków na ciepłe stołki dla swoich, tylko albo organizowaliby konkursy, albo przeprowadzili gruntowną prywatyzację czego się da, żeby nie kusiło.
Nic tak człowieka nie irytuje, jak polityk (im wyższego szczebla, tym gorzej), który alienuje się ze społeczności i niczym skrzywdzony dzieciak skarży się po kątach, że dla rodziny czegoś zabrakło. To tak jak Kuba Błaszczykowski w czasie EURO, który rozpętał aferę o brak biletów na mecze dla rodziny.
Podobnie działają politycy, bo poseł „ogarnia" bezrobocie żony trwające od 1 października (sic!), ale czy „ogarnia" fakt, że tysiące ludzi o równych lub wyższych kompetencjach zawodowych od małżonki nie dość, że nigdy nie usiądą na fotelu dyrektorskim w spółce państwowej, to jeszcze po pracę muszą wyjeżdżać za granicę albo tułać się po firmach i prosić?
Mnie interesuje odpowiedź na to jedno pytanie: czy poseł Wojnarowski ten aspekt spraw, także w kontekście działań własnych, kolegów z PO lub PSL, „ogarnia", czy jest mu to zupełnie obce?
A przecież wystarczyłby ściśle przestrzegany zakaz pracy najbliższej rodziny w administracji i firmach kontrolowanych lub z udziałem skarbu państwa (samorządów etc.), by bezrobotne żony lub bezrobotni mężowie wybrańców narodu mogli się wykazać samodzielnie, bez protekcji i lania łez po kątach.
W „Pogodzie na jutro" Jerzego Stuhra jest scena, w której Marcin Kozioł (Maciej Stuhr) ku przerażeniu ojca objaśnia politykowi Cichockiemu swój plan na życie po ewentualnej przegranej Cichockiego. Otóż ma kolegę, który prowadzi firmę komunalną, nadzorującą m.in. szamba, i że on będzie się chciał wkręcić w ten lukratywny interes. Polityk i dziewczyna kręcą nosami, że to przecież strasznie śmierdzi. Co śmierdzi, dziwi się młody Kozioł, przecież tam nie ma żadnych szamb!
Tak samo obecnie w dolnośląskiej PO, szamb nie ma, afery wyborczej też nie, ale są wpływy, więc znajdzie się robota dla Edwarda i być może „bezrobotnej" żony posła Wojnarowskiego!
Piotr Kaniewski