Dopóki płońskie ronda z nazwy nie przypominają niczego poza górą ziemi z roślinnością i stercząca lampą, to mogą się nazywać dowolnie. Mało kto po prostu kojarzy, że kółko komunikacyjne ma patrona. Ale nawet w sferze nazewnictwa dochodzi do niepotrzebnych licytacji, a nawet kamuflażu zamiarów.
Najpierw radny Wojciech Bluszcz złożył projekt uchwały o nadaniu rondu u zbiegu ulic: Młodzieżowej, ks. Jaworskiego i Kopernika nazwy Żołnierzy Wyklętych. Z kontrą wyszła radna Teresa Szulc, by temu miejscu patronował Stefan kardynał Wyszyński. Powstał więc klops, bo jak tu można przełamać taki pat - Janem Pawłem II?
Nie jest salomonowym rozwiązaniem skierowanie obu propozycji pod konsultacje społeczne, bo sprawę załatwiono w bardzo wąskim kręgu. Radny Bluszcz dołączył listę z poparciem 140 osób i pozytywną rekomendacją Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta, a radna Szulc później powołała się na wnioski płynące od mieszkańców spółdzielni mieszkaniowej.
Tymczasem o nazwie mogą decydować wszyscy płońszczanie, choć i tak ich zdanie nie musi być wiążące dla władz miasta. A może mieszkańcy mają jeszcze inne propozycje. O to nas jednak nikt nie pyta.
Niecierpliwym z góry wyjaśniam, jestem przeciwny takim sesyjnym licytacjom oraz nie opowiadam się za nadaniem rondu imienia Żołnierzy Wyklętych.
W sprawie propozycji tej nazwy płoński radny uzyskał entuzjastyczne poparcie ze strony „Naszego Dziennika". Publikacja została opatrzona wszystko mówiącym tytułem „Alergia na patriotyzm".
Wniosek z artykułu jest taki - w Płońsku radni z PO, pozostali radni wspierający burmistrza oraz każdy, kto nie popiera właściwej propozycji patriotą nie jest. Skoro nie jest, to może wątpliwa jest także jego polskość, bo jednocześnie wytyka się w artykule „ND", że skwer im. Ben Guriona został nazwany bez kontrpropozycji i konsultacji społecznych. Nie dość, że nie-patrioci, to jeszcze jawni „żydofile" - można by sądzić.
Ale i tego jeszcze mało - radny skarży się gazecie, iż nie dość, że od tylu lat nikt nie proponował nazwy dla tego ronda, to jeszcze w Płońsku istnieją ulice, „których nazwy są jakimiś koszmarnymi reliktami przeszłości". Tu radny Bluszcz wymienił m.in. 40-lecia PRL, Waryńskiego, Krasickiego, ZWM czy Róży Luksemburg.
Ja bym jeszcze dorzucił: Ludowego Wojska Polskiego i Wieczorków, ale na miejscu radnego złożyłbym jeszcze (skoro taka jego wola) projekt uchwały o zmianę nazewnictwa tych ulic. Niech radny uzyska zgodę mieszkańców na przeforsowanie swojego planu w tej mierze, to nawet burmistrz go na sesji uhonoruje specjalnie.
W swoim uzasadnieniu (podanym w prasie) popada jednak radny w niebezpieczny schematyzm, bo Różę Luksemburg trudno doprawdy uznać za koszmarny relikt przeszłości kojarzony popularnie z "komuną", chyba, że się nie wie, czym była rewolucja 1905 r., co to jest SPD i SDKPiL oraz co na przełomie XIX i XX w. znaczyły słowa emancypacja i pluralizm. Oczywiście, także Luksemburg nie uniknęła zauroczenia rewolucją bolszewicką we wstępnej fazie, za co m.in. została zabita w 1919 r. w Berlinie.
Skąd to przywołanie? Otóż w tym samym obszarze schematyzmu, ale z wiarą i przekonaniem o słuszności wyboru, porusza się radny Bluszcz w kwestii nazwy płońskiego ronda.
A patriotyzm polski niejedno ma imię i różne barwy. Nie wystarczy okryć się flagą i wrzasnąć (byle dobitnie) o rywalach, by dostać certyfikat Prawdziwego Polaka. Tak samo dorobek, funkcja, program i działalność militarna żołnierzy z Narodowych Sił Zbrojnych ma wiele, czasami niechlubnych, odcieni. Z tego kręgu wywodzą się głównie Żołnierze Wyklęci, których święto (1 marca) ustanowił w 2010 r. prezydent Lech Kaczyński.
Doprowadzenie w wielu miejscach Polski do konieczności opowiadania się za lub przeciw nazywaniu różnych miejsc przestrzeni publicznej imieniem tej części okupacyjnego ruchu oporu i partyzantki antykomunistycznej jest niebezpieczne.
Nie można zmuszać do szacunku i okazywania czci, nie można w ten sposób licytować się na patriotyzm.
W tym przypadku za sprawą radnego ze wsparciem „Naszego Dziennika" mamy jeszcze do czynienia z szantażem emocjonalnym, który wcale nie zachęca do zapoznawania się z historią ruchu objętego mianem wyklętych.
A jest to historia pouczająca i trudna, bo w łonie Narodowych Sił Zbrojnych, po ich powstaniu w 1942 r., toczyły się zaciekłe (momentami śmiertelne) boje o linię polityczną i militarną. Poza tymi dramatami wewnątrz organizacji był jeszcze opór części NSZ przed scaleniem się z Armią Krajową, który trwał do końca wojny, a NSZ zostały za to potępione przez gen. Sosnkowskiego oraz wicepremiera rządu londyńskiego. NSZ to także wojenny związek kilkunastu przedwojennych organizacji i stronnictw narodowych, w tym Narodowej Demokracji, Obozu Radykalno-Narodowego czy Związku Jaszczurczego, z silnie zarysowaną linią polityczną budowy Polski powojennej, jako państwa wyznaniowego (Katolickie Państwo Polskie) z ograniczoną rolą Żydów, piłsudczyków i chłopów. W czasie okupacji, w ramach walki politycznej, niektóre grupy NSZ podejmowały współpracę z organami hitlerowskimi (m.in. Gestapo). „Należy się przeciwstawić w propagandzie próbom NSZ współpracy z Niemcami" - pisał do prezydenta na uchodźstwie gen. Leopold Okulicki.
Były też w historii NSZ działania bezsprzecznie chwalebne, jak pomoc ludności wysiedlanej przez Niemców z Zamojszczyzny oraz wiele akcji zbrojnych, organizowanych głównie na Kielecczyźnie i w Lubelskiem.
Spór jednak w łonie organizacji konspiracyjnych trwał i nabrzmiewał, bo członkowie i NSZ, i AK walczyli o Polskę, tyle że każda z grup wyobrażała ją sobie inaczej.
Latem 1944 r. większość żołnierzy NSZ przeszła do AK, tworząc NSZ-AK. Po drugiej stronie został NSZ-ZJ.
Większość walczących objętych współcześnie mianem żołnierzy wyklętych pochodziła z NSZ i AK, w tym także ci z nich, którzy po wojnie zostali zamordowani przez funkcjonariuszy aparatu PRL w oparciu o wskazówki NKWD i innych organów ZSRR lub ci, którzy długie lata spędzili w więzieniach.
Wyklętymi stali się dlatego, że przez dziesiątki lat w obiegu publicznym, na lekcjach historii czy w literaturze nie funkcjonowały ich imiona i nazwiska oraz wojenne dokonania. Przez lata nawet im najbliżsi niewiele wiedzieli o ich okupacyjnej i powojennej przeszłości.
Ale trzeba pamiętać, że pod tym mianem wyklętych występują postaci skrajnie odmiennie oceniane za swoje czyny. Taką kontrowersję widać w ocenach rotmistrza Witolda Pileckiego i Józefa Kurasia ps. Ogień.
Uogólnienia bywają kłopotliwe, dlatego wspartego przez „Nasz Dziennik" radnego Bluszcza można spytać, czy widzi całą głębię i złożoność materii? A może swoim projektem chce wesprzeć radykalną linię części polskiej prawicy, która z tych ofiar wojny, dwóch totalitaryzmów, polityki regionalnej i geopolityki czyni symbole swoich obecnych przekonań o złym państwie, zdrajcach i konieczności przeprowadzenia daleko idącej rewolucji moralnej i politycznej?
Podejrzewam taki kamuflaż i traktowanie ogromnie złożonej historii Polski w czasie wojny i okupacji, a także po niej - przynajmniej do 1956 r., jednowymiarowo. Cel zazwyczaj nie uświęca środków, ale i dla radnego Bluszcza jest rozwiązanie, mieszczące się w idei przedstawionego przez niego projektu.
Otóż jednym z Żołnierzy Wyklętych był honorowy obywatel Płońska, porucznik Witold Grzebski ps. Motor. Historia zmarłego w styczniu 2011 r. Pana Porucznika obrazuje wspomnianą wyżej złożoność dróg, jakimi szli żołnierze w czasie okupacji i po niej.
Witold Grzebski najpierw należał do Tajnej Armii Polskiej, potem przeszedł do Narodowych Sił Zbrojnych, ale po rozkazie przystąpił do NSZ - Armia Krajowa. Był komendantem (NSZ) i zastępcą komendanta (AK) obwodu obejmującego powiat płoński. Po wojnie osiadł we Wrocławiu, gdzie niedługo po ujawnieniu swojej wojennej i powojennej działalności konspiracyjnej został aresztowany, a następnie osadzony w więzieniu.
W aresztach i zakładach karnych spędził blisko osiem lat. Po przełomie ustrojowym '89 rozpoczął aktywną działalność w sprawie przywracania pamięci o żołnierzach polskiego podziemia; sam doczekał się rehabilitacji własnego wyroku w 1993 r.
Opisał swoje wspomnienia o latach walki z dwoma okupantami 1939-1956 w książce poświęconej tym wydarzeniom dziejącym się wówczas także na terenie Płońska i powiatu płońskiego. To nam pozostało.
Nie wiem, czemu por. Witold Grzebski ma być jednym z kilkudziesięciu tysięcy Żołnierzy Wyklętych patronujących płońskiemu rondu, skoro z imienia, nazwiska, pseudonimu, a przede wszystkim z własnych dokonań i doświadczeń jest uosobieniem idei przywracania pamięci o tamtych czasach, jako ich bezpośredni uczestnik.
Nie będąc mega-Polakiem nie interesuje mnie także megalomania symboliki i nazewnictwa. Mój mały rozum nie pozwala mi ogarnąć tragedii wojennej, walki konspiracyjnej i siedzenia w więzieniu za przekonania jednego człowieka, a co dopiero wielu tysięcy Polaków, którzy przez to przeszli.
Radny jednak chce symboliki, która przez potęgę swojej złożoności i ludzkich dramatów wykluczy chęć ogarnięcia tego umysłem, przez co stanie się tylko jedną z nazw miejsca w Płońsku, Warszawie, Oleśnicy, Piotrkowie Trybunalskim, Puławach czy Siedlcach albo we Wrocławiu - bo tam już są ronda wyklętych.
My mamy z krwi i kości uczestnika tamtych czasów, czemu więc radny Bluszcz nie chce budować wspólnoty także w oparciu o lokalne udokumentowane przeżycia i wspomnienia, a od razu uderza w wielkie dzwony? Wybory idą?
Piotr Kaniewski