Coraz bardziej ciekawy jest ton dyskusji publicznej pomiędzy publicystami i ekspertami różnych nurtów w kontekście przyszłości nie tylko gospodarczej. Pytam więc, skoro jest tak źle, to czemu rodzina ze zdjęcia za premierem jest tak rozradowana?
Być może dlatego, że rodzina ta mieszka w Irlandii, a fotografie wykonano kilka lat temu (tło konferencji premiera z pierwszego tygodnia stycznia 2013 r.). Nie to jest jednak najważniejsze, ale fakt, iż dziś uśmiechem, zieloną wyspą i zaklęciami niczego nie uda się przykryć.
Na pociechę można dodać tyle, że stan emocji społecznych w innych częściach Europy i świata bywa jeszcze gorszy, choć dalej nie płynie z tego pozytywna konkluzja.
Niepokoi coraz bardziej ton różnego rodzaju publikacji dotyczących spraw społecznych, ekonomicznych oraz coraz bardziej dramatyczny brak wizji na to, co dalej. O ile w wielu poprzednich miesiącach ton ten przebijał się w mediach arcykrytycznych wobec obecnych rządów w Polsce, to można to było w części traktować jako zwyczajny melodramatyczny zaśpiew opozycji. Cóż, taka opozycji rola. Ale coraz bardziej zaskakujące są w swojej wymowie teksty na przykład „Gazety Wyborczej", której autorzy nawet w krytyce i opisywaniu świata byli wobec PO kurtuazyjni. Teraz odbieram to zgoła inaczej, bo już nie chodzi o wewnętrzne polskie sprawy i rozrachunki. Chodzi o wielki problem nurtujący prawie cały świat, a także o zupełny brak recepty na chorobę.
Nie wiem czy sobie gratulować, czy współczuć, podobnie jak większości czytających. Żyjemy oto na przełomie tysiącleci i wieku, a za nami także m.in. kompletna przewrotka ustrojowa. W tym sensie prezentów od losu (i rodziców) aż nadto, można powiedzieć, chociaż najciekawsze dopiero przed nami.
Żyjemy bowiem także w czasie, gdy spełniają się czarne wizje pisarzy i filmowców z dziedziny political fiction.
Nieraz w historii bywało, że tajne spiski, sprzysiężenia, nieformalne związki obalały rządy i królów, zmieniając wydawałoby się przewidywalną przyszłość tysięcy i milionów ludzi. Z reguły były to zdarzenia lokalne, chociaż hitlerowski nazizm i radziecki komunizm wywołały potężne reperkusje światowe, łącznie z milionami ofiar ludzkich.
Zawsze jednak akcja spotykała się z reakcją, bo były na te zdarzenia osiągalne alternatywy polityczne, militarne czy społeczne. Tam dyktatury - tu demokracja, tam gospodarka centralnie planowana - tu wolny rynek, tam zwykła jednostka niczym - tu jeden człowiek, to jeden głos. Owszem, ci z hitlerowskich Niemiec i ci z późniejszego bloku wschodniego wolności osobistej w normalnym tego słowa znaczeniu nie mieli, ale mieli za to marzenie w dążeniu do niej, co też osiągnęli.
Inny dostrzegalny świat, który wydawał się nam być dobrym do bezpiecznego życia, był najlepszym stymulatorem do posiadania marzeń i nadziei. Świat bezalternatywny z kolei zabija człowieka w człowieku. A dziś w takiej sytuacji właśnie jesteśmy.
Dla jednych synonimem marzenia był dobrobyt, jednoznacznie kojarzony z dostępnością towarów i możliwościami zdobycia pieniędzy na nie; dla reszty marzeniem była wolność, jako pojęcie szerokie i abstrakcyjne, ale nakierowane na rozwój człowieka. Jak nietrudno zgadnąć, ta druga grupa była i jest w mniejszości. Wszyscy za to pędzą z dużą prędkością jednym autem z popsutymi hamulcami, a na wprost zakręt spowity mgłą.
Paradoksalnie w aucie tym mkną organizmy żyjące przez stulecia w pewnej symbiozie, z tym że teraz pasożyt wypija znacznie więcej soków z gospodarza, ale twierdzi, że tak jest w porządku. Otóż nie jest.
Wolność gospodarcza w pełnym rozumieniu tego terminu zawłaszczyła tak wiele wolności osobistej każdej jednostki, że wypaczyła sens podstawowych pojęć kapitalizmu.
Dlaczego, bo nowoczesny kapitalizm wyzbył się idei jako siły nośnej dla marzenia abstrakcyjnego. Zastąpiono je gazetką z hipermarketu i wszechobecną reklamą łącznie ze sztuczkami podprogowymi.
Dlatego kapitalizm w wersji dotychczasowej skończył się i jest to drugi ustrój, jaki jako Polacy za życia jednego pokolenia pożegnamy. Tacy jesteśmy fartowni!
Nie masoni rządzą światem lecz plutonomia, derywaty i korporacje. To tezy filmu Michaela Moore'a „Kapitalizm moja miłość", który powstał w 2009 roku. Warto zwrócić uwagę na datę, bo kryzys w USA i w Europie dopiero nabierał tempa, choć już upadły wielkie amerykańskie banki, a tamtejszy rząd zamiast pompować pieniądze w miejsca pracy, rozwój technologiczny itd. wolał (?) ten strumień dolarów skierować do banków (sic!). Bogacze więc nadal mają się dobrze!
I proszę zwrócić uwagę, że Unia Europejska posługuje się kopią tego modelu! Obecnie, w nowym budżecie unijnym, mocno odchodzi się od bezzwrotnych dotacji rozwojowych na rzecz kredytowania działań samorządów, firm i stowarzyszeń za pomocą mechanizmów bankowych. A kredyt to kredyt, chociaż tu w założeniu mają to być fundusze samoodnawialne, czyli produkuje się kapitał na przedsięwzięcia innych. Idea słuszna, bo z elementami spółdzielczości, co jednak, gdy kryzys dotknie operatorów bankowych? Unia i rządy będą musiały do nich wpompować pieniądze, bo inaczej system runie. Bankowcy mogą spać spokojnie!
Obecny system gospodarczy, który właśnie przeszedł kolejny rozległy zawał, a teraz czeka na wylew, oparty jest na tzw. plutonomii. To w założeniu były rządy gospodarek USA, Wlk. Brytanii, Kanady i Australii. Termin powstał w biurze analityka Citigroup Ajay'a Kapura w 2005 roku, a jego kwintesencją jest uznanie za aksjomat faktu, że słusznym jest, iż niewielka część danej populacji gromadzi jak największą część środków finansowych i środków produkcji oraz ma największy udział w konsumpcji.
Plutonomia według tamtej analizy dotyczy krajów, w których najszybciej rosną nierówności społeczne, wzrasta zachorowalność i obniża się stopa życiowa większości obywateli, z kolei rośnie konsumpcja dóbr luksusowych w różnych segmentach.
Elementem sprzyjającym powstaniu plutonomii są kreatywne instrumenty finansowe, jak np. bankowo-giełdowe derywaty. Tego pojęcia w filmie Moore,a nie był w stanie wyjaśnić ekspert z nowojorskiej giełdy, gdyż za ustaleniem wartości derywatu mogą kryć się korzystne dla bogatych grup przeliczniki innych wskaźników - w tym działanie wpływowych grup na ustalenie oczekiwanej wartości. To zbyt duża przeszkoda, by pokonywać ją dla dobra „pozostałej reszty" konsumentów świata plutonomii, więc nikt tego tłumaczyć nie chce dogłębnie.
Stan bezpodstawnego samozadowolenia państw i społeczeństw był bezczelnie budowany poprzez pompowanie baniek inwestycyjnych. Radowali się finansiści i bramini z Grupy Trzymającej Kasę; radowali się do obślinienia politycy.
Ludzie, także w Polsce, poczuli się pewnie, inwestowali z rozmachem, a kredyt był dostępny jak świeża bułka w markecie na rogu. Potem bańki pękły, a miliony ludzi z USA i Europy spadły do roli biedaków. W ten sposób rozregulowano filar ustroju demokratycznego kapitalizmu, czyli klasę średnią. W Polsce nie wymagało to wysiłku, bo jest to grupa nieliczna i niemajętna, więc także zaczęła znikać nim się na dobre zbudowała.
Co jest największym zagrożeniem dla kapitalizmu wersji ultra-hard? Demokracja, czyli wolne wybory oparte na zasadzie jeden człowiek- jeden głos. No bo jak „pozostała reszta" ma być równa, skoro to kilka procent bogatych ma w ręku aktywa warte 90 proc. tego, co posiada ta „reszta" społeczeństwa?
W ten sposób w dokumencie ujawnionym szeroko przez Moore'a grupa pracująca na zlecenie superbogatych zaprzeczyła kanonom tzw. Wolnego Świata, Amerykańskiemu Marzeniu, idei konkurencyjnej gospodarki rynkowej i kilku innym osiągnięciom myśli demokratycznej. W tym najważniejszym, zaprzeczyła, że ludzie są równi z podstawowego założenia.
Obecnie Ajay Kapur doradza w Deutsche Bank, więc można się spodziewać kolejnych raportów i posunięć rynkowych umacniających ideę nowoczesnego niewolnictwa w Europie.
Do czego w plutonomii potrzebni są politycy, partie i rządy? Do niczego, bo przez własną głupotę i populizm szkodzą tylko najbogatszym, którzy cały ten kram trzymają w kupie - tkwi jak wół w raporcie.
Z rosnącym przerażeniem można się tylko przyglądać, jak kolejni politycy europejscy, w tym polscy, przemawiają językiem „rynków", a w istocie wykonują działania z reguły korzystne wyłącznie dla grup bogatych. Nie dziwne więc, że w głowach superbogatych rodzą się teorie rządów kapitałowych, a politycy muszą być im posłuszni, jeśli chcą istnieć.
A są posłuszni i potulni, bo zwyczajnie w erze hegemonii kapitału dali się wyprać z idei przynależnych polityce jako takiej. Tak jak marzenie zwyczajnego człowieka jest skutecznie sprowadzane w zasadzie do bezmyślnej wręcz chęci posiadania konkretnego, namacalnego towaru, tak większość dzisiejszych polityków za towar uznała władzę, bo władza to kasa i odwrotnie.
O ile w tym plutonomicznym społeczeństwie ci "naj-" marzą co dzień, jak pomnożyć aktywa, kupić coś ekstra, to ta „pozostała reszta" tłucze głową o ścianę jak przeżyć, spłacić ratę i mieć trochę spokoju. Łatwo rządzić taką masą w kolorowym świecie, ale kryzys postępuje i to na pewno nie banki i ich doradcy wymyślą, jak żyć dalej, by się nie pozabijać.
Wolność, równe szanse, uczciwa konkurencja na obecnym etapie już prawie nie istnieją.
Elementy plutonomii są bardzo wyraźne w Polsce i tym bardziej w Płońsku. Rozwarstwienie się dochodów jest gigantyczne, przepaść materialna pomiędzy mieszkańcami tego samego miasta z roku na rok rośnie. Coraz trudniej konkurować na rynku, bo ogarniają go sieciowi giganci, maleją przez to także dochody samorządów, a tym samym możliwości rozwoju na własny rachunek małych społeczności lokalnych. Co pozostaje - kredyt z banku i kółko się zamyka.
Staliśmy się więźniami systemu, który po osiągnięciu apogeum rozwoju miał oznaczać przecież dobrobyt dla aktywnych i pracowitych, a bezpieczeństwo bytu dla każdego.
Zwyciężył jednak korporacjonizm, absolutna kumulacja większości aktywów w rękach garstki i fajne hasła wymyślane przez socjotechników-socjopatów dla gawiedzi. W tym znaczeniu plutonomia jest wprost podobna do rosyjskiego samodzierżawia i innych tyranii, ale pocieszające jest to, że takie systemy marnie kończą.
W naszym świecie stało się tak, bo forsa i sztuczki rynkowe stłumiły uczucia wyższe i wyrzuciły za burty marzenia i idee. Życie jest krótkie, trzeba więc używać, a nie szukać rozwiązań na przyszłość zawczasu. Widać to myślenie także wśród obecnych liderów polityki tu, czy tam. Mężów stanu u sterów absolutny brak!
Oni są jednak, tyle że nie przejdą sita żadnych poważniejszych wyborów, bo tam dyrygentami są bynajmniej nie wyborcy z „pozostałej reszty". Dzięki temu wiele lat kręciła się kolorowa karuzela, aż stało się nieszczęście. Bo nie mogło być inaczej, skoro polityk aspirujący do rządzenia jest z tyłu nakręcany przez tych „lepszych" (czego nie widać), a wobec „pozostałej reszty" zachowuje się jak komiwojażer, chcący wetknąć kolejny produkt z przeceny.
Pora na zmiany, bo zarówno polityka jak i zwyczajne życie są zbyt uzależnione od plutonomistów i gigantycznych korporacji, które są już dosłownie wszędzie. A to dopiero dla niektórych oznacza prawdziwy koniec świata...
W Polsce dyskusja i debata o kryzysie dopiero nabiera rozpędu...
A miało być tak pięknie - wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy..."
Piotr Kaniewski