Tego co się dzieje w policji nikt już chyba nie rozumie, nawet sam PiS. W środę niedawno powołany komendant główny odwoływał komendantów wojewódzkich, w czwartek sam podał się do dymisji. Nie żal mi go - pozostawił jedynie wspomnienie żenującej próby oczernienia poprzednika. Niczym więcej się nie potrafił, a może po prostu nie zdążył wykazać.
Natomiast w mijającym tygodniu poleciały głowy kolejnych komendantów wojewódzkich, m. in. w Warszawie Michała Domaradzkiego i jego zastępcy, w Poznaniu Rafała Batkowskiego, w Radomiu Rafała Korczaka. Po co? Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć potrzebami dobrania sobie zaufanego zespołu przez nowego komendanta głównego. Takich szerokich zmian personalnych w polskiej policji od ponad dwudziestu lat nie było. I to w momencie, kiedy mamy najlepsze w historii wyniki: rekordowo niską przestępczość, dwukrotny spadek liczby wypadków śmiertelnych na drogach, najwyższe od lat poczucie bezpieczeństwa Polaków i najwyższy poziom zaufania do policji.
Michał Domaradzki to najmłodszy policyjny generał, najlepszy od lat komendant stołeczny, znakomicie kierujący największym w Polsce i najtrudniejszym garnizonem. Dziś dostał propozycję pracy jako oficer łącznikowy na Białorusi. To policzek dla wszystkich profesjonalistów w Policji, kpina.
Rafał Batkowski, też 43-latek, przed Wielkopolską kierował policją na Mazowszu, gdzie stworzył wzór trudny do doścignięcia, doskonały w prewencji, wcześniej był tam zastępcą. Obaj jeszcze półtora miesiąca temu, już po zmianie rządu, byli wymieniani jako potencjalni pretendenci do najwyższych stanowisk w polskiej policji.
Obu obserwowałem jako wojewoda przez lata. To nie są policjanci, którzy chcą przechodzić na emeryturę, choć mogą. To ludzie w pełni rozwoju, wciąż jeszcze przed szczytem swych karier i możliwości. W normalnym kraju na takich ludzi się chucha i pomaga osiągać najwyższe pozycje, dba, żeby jak najdłużej pozostali w służbie - nie stać nas na tracenie takich znakomitych fachowców.
Ktoś powie, że przecież PO robiła to samo. Otóż nie, nigdy wcześniej po zmianie któregokolwiek rządu, także po dojściu PiS do władzy w 2006 roku, zmiany nie były tak głębokie i destrukcyjne. Owszem zmieniano komendantów głównych, część ich zastępców, niektórych wojewódzkich, ale w miarę poprawy bezpieczeństwa w kraju i profesjonalizacji policji, zmiany za każdym razem były bardziej ograniczone. "Wreszcie nasza policja dopracowała się zespołu wspaniałych profesjonalistów, młodych, dynamicznych, pełnych zaangażowania, apolitycznych" - myślałem. Nigdy nawet nie ośmieliłem się pytać któregokolwiek z komendantów o ich poglądy. Kiedy PO dochodziła do władzy, komendant stołeczny odszedł (na własną prośbę) po ponad pół roku, komendant mazowiecki po półtora roku przeszedł do Białegostoku, a potem awansował na szefa CBŚ - stanowisko równorzędne zastępcy komendanta głównego. Ich miejsce zajmowali ludzie z drugiej linii, dobrze do tego przygotowani: dwóch kolejnych komendantów z naszego województwa awansowano na zastępców komendanta głównego (obu odwołano jeszcze w grudniu).
Dziś na zwalniane stanowiska awansują ludzie z trzeciej, czwartej linii, a czasem osoby bez żadnych kwalifikacji, nawet na szefa komisariatu. Dziś to nie komendant główny dobiera sobie kadrę, to nie komendanci wojewódzcy decydują o zmianach swoich zastępców, komendantów powiatowych - dziś decydują partyjne struktury PiS.
Tak jak w służbie cywilnej, gdzie wieloletni proces umacniania apolitycznej służby państwowej został przerwany, a awans według kompetencji i kwalifikacji zastąpiono awansem z partyjnej rekomendacji, gdzie przywrócono pezetpeerowski mechanizm nomenklatury. Rządzi gensek z Nowogrodzkiej i jemu podlegli partyjni funkcjonariusze w województwach, gensek który jednym wieczornym telefonem odwraca los nominacji w Polskim Holdingu Obronnym i Komendzie Głównej Policji. Nie żebym chciał bronić Kamińskiego, czy Maja - to przecież także skandal, że do takich nominacji w ogóle mogło dojść.
Dziękuję odwołanym wczoraj komendantom, było dla mnie zaszczytem móc z Wami współpracować.
Jacek Kozłowski