Motto:
W płońskim ratuszu zaczęła się dyskusja o pieniądzach publicznych w obliczu kryzysu gospodarczego. Burmistrz na zebraniu poucza załogę urzędu:
- Musimy oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, choćby nie wiem ile by to miało kosztować!
Jedyne w obecnym czasie określenie z przedrostkiem para-, które kojarzy się pozytywnie, to wyłącznie paraolimpiada. Natomiast termin, który przestraszył ludzi, bo unaocznił wielu własną naiwność (delikatnie mówiąc), to parabank Amber Gold. Popularność jednak tego sformułowania można rozwinąć o kolejne dziedziny, mamy więc parafirmy, parabudowy, paraoszczędności i paralogikę.
I tylko to jedno para-, pozytywne, więc hart ducha i przezwyciężanie własnych chorób i uciążliwej codzienności sportowców niepełnosprawnych stoi w zdecydowanej opozycji do tej mnogości innych negatywnych para-, które są nadzwyczaj obecne w codziennym życiu.
Amber Gold wytyczył nowe ścieżki ocen ryzyka, pokazał skalę naiwności i ryzykanctwa, a być może cwaniactwa klientów i organizatorów tej firmy, ale daje też możliwość spojrzenia na wiele spraw przez stworzony przez tę firmę pryzmat.
Nawet w Płońsku powinno się w granicie ryć słowa dziękczynne dla Marcina P. za to, że nam spojrzenie na świat i oceny uprościł.
Mamy więc paradrogę, parawybudowaną przez parafirmę na podstawie parakosztorysu, który został w urzędzie parafowany mimo ostrzeżeń, że parafirma robi parainteres. Wyszła z tego parada parakompetencji, których efektem są okresowe paraliże paradrogi, ale nadal nie ma finału w postaci przeczytania wykonawcy odpowiednich paragrafów, co jest paradoksem. Czyżby ktoś nad parafirmą trzymał parasol, bo przecież gołym okiem widać, że paraulica nie trzyma się parametrów. Paranoja!
Ulicę Wiejską w Płońsku powinno się w całości zamknąć dla zwykłych użytkowników - kierowców, rowerzystów i pieszych, a dopuścić ewentualnie ruch dla kaskaderów i uczestników zawodów jazdy w warunkach ekstremalnych. Takiej trasy nikt nie ma. Nie wiadomo czy rząd i jego reprezentant w terenie - wojewoda - wiedzą, jak za milionowe wsparcie można wybudować takie atrakcje. A może wiedzą, tyle że nie jest ta Wiejska jakimś unikalnym przykładem, tylko normą, paranormą?
Już po otwarciu ofert firmy konkurujące z Tignarem ostrzegały, że za takie pieniądze nie da się wykonać pracy, której lwią częścią było wybudowanie od zera ulicy Wiejskiej. Nie chodziło tylko o wylanie asfaltu, ale ułożenie kolektora sanitarnego i deszczowego przez firmę miejską, a reszta, czyli wykonanie podbudowy drogi i chodnika, ustalenie wysokości odpływów, umocowanie ich, instalacja oświetlenia, wykonanie chodników i ścieżek rowerowych ze zjazdami, obsadzenie krawężników, zagęszczenie podłoża i dopiero wylanie asfaltu - należała do zwycięzcy przetargu.
Post factum burmistrz Płońska przyznał, że miał informację, iż podana przez zwycięską firmę cena ledwie starczy na materiały. Mimo to przetargu nie unieważnił i nie ogłosił drugiego. Dlaczego? Pewnie po raz kolejny z powodu płońskiej choroby na brak czasu. Wiele uchwał i decyzji podejmuje się bowiem w mieście pod wpływem ponagleń burmistrza, że tego czasu nie ma. Tak było np. przy powołaniu płońskiego Funduszu Poręczeń Kredytowych, tak było przy zgodzie na budowę pierwszych orlików, przy nadawaniu tytułów honorowych obywateli kilka lat temu i tak bywa w różnych sprawach do dziś. Radni i obserwatorzy sesji często, za często, słyszą ponaglenia i są w pewien sposób szantażowani emocjonalnie przez burmistrza w tym zakresie.
Podobnie było z budową m.in. ul. Wiejskiej, na którą to inwestycję większość pieniędzy pochodziła z tzw. schetynówek. Warunkiem uzyskania dotacji było szybkie zorganizowanie przetargów, przygotowanie dokumentacji i zakończenie budowy w oznaczonym w umowie terminie. W tym przypadku terminem granicznym był bodaj koniec listopada ubiegłego roku.
Inne gminy z okolic m.in. gmina Płońsk, Załuski czy Zakroczym procedury „schetynówkowe" prowadziły w tym samym czasie i nie dość, że się wyrobiły, to im się drogi nie zapadają ani nie rozjeżdżają. Płońsk ma za to inną normę: „„musimy oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, choćby nie wiem ile by to kosztowało!"
Można przyjąć, że budowa ulic w Płońsku jest trudniejsza niż w innych gminach, bo - przypuśćmy - że nie budują kolektorów, nie przekładają tylu mediów podziemnych itp. Problem jednak w tym, że roboty w Płońsku wykonano w terminie, a każdy z konkurentów firmy Tignar również nie zakładał przekroczenia daty obowiązującej miasto.
Na tarczy z przetargu na budowę m.in. Wiejskiej powróciła wiodąca płońska spółka drogowa, zaopatrzona we wszelki sprzęt, posiadająca „moce przerobowe", fachowców oraz produkująca asfalt i kruszywa na podsypki. Jej los podzieliła także młoda płońska firma, której właściciel poprzez budowę „schetynówek" w swoim mieście chciał wejść na kolejny poziom rozwoju przedsiębiorstwa. Oferentów było więcej, ale dla omówienia wystarczą dwie płońskie i jedna warszawska firma.
Otóż płońscy oferenci przegrali przetarg mimo posiadanych sił i środków i choć - jak twierdzą cen nie windowali - to jednak wyraźna była różnica między nimi, a firmą z Warszawy. Wtedy jeden z reprezentantów dużej płońskiej spółki drogowej mówił właśnie, że kosztorys warszawski jest wzięty z sufitu. Nawet jeśli ktoś mu wierzył, bo przecież to człowiek jak najbardziej z branży, to roboty zwycięskiej spółce powierzono ze skutkiem widocznym, w myśl kanonicznej zasady „„musimy oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, choćby nie wiem ile by to kosztowało!".
Burmistrz bowiem, znany szeroko ze swego ascetycznego podejścia do gospodarowania publicznym groszem i stosowaniu radykalnego reżimu oszczędnościowego w obliczu kryzysu finansów miasta, nie chciał stanąć okoniem miejskiej komisji przetargowej, która w warunkach zamówienia publicznego największą wagę przykładała do ceny usługi. Nie do referencji ze strony innych samorządów, ale też od podwykonawców tej firmy na różnych budowach, nie do jakiegoś przeglądu wpisów w rejestrach dłużników czy firm rekomendowanych, nie do ilości i jakości posiadanego sprzętu budowlanego oraz fachowości pracowników. To stało się mało ważne - najistotniejsza była cena, bo wiadomo „musimy oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, choćby nie wiem ile by to kosztowało!".
Szerzej o „rekomendacjach" dla warszawskiej firmy pisałem wiosną, po pierwszym zapadnięciu się części ulicy Wiejskiej, a dołożyli do tego swoje komentarze inni podwykonawcy, którzy bynajmniej Tignara nie polecali. Natomiast wpisy, które znalazłem i zacytowałem w tamtym artykule, pochodziły sprzed nieszczęsnej budowy w Płońsku. Nikt więc firmy nie sprawdzał zbyt wnikliwie. Natomiast po oddaniu przez Tignar budowy, burmistrz wydał jej szefowej... List rekomendacyjny - twierdzą radni opozycji, poświadczenie, że budowa została wykonana - twierdzi burmistrz. W każdym razie w piśmie raczej nie było uwag krytycznych ani wątpliwości, co do jakości wykonania, które pojawiały się już w czasie prac.
Firma po pierwszej dużej usterce, kolokwialnie mówiąc - olała miasto i nie podjęła czynności naprawczych. Burmistrz więc, by załatać dziurę, wybrał w przetargu wykonawcę zastępczego na koszt Tignara, ale czy firma zwróciła pieniądze, tego nie wiemy. Nie wiemy też dlaczego burmistrz i urzędnicy widząc, że droga jest po prostu sfuszerowana, na co nie potrzeba ekspertyz, nie zawiadomili prokuratury lub urząd sam nie pozwał generalnego wykonawcy, skoro karą za taką robotę może być nakaz zwrócenia dotacji wydanych na budowę Wiejskiej.
Takie działanie miastu może by wcale nie pomogło, ale przydałoby się jako ostrzeżenie dla innych samorządów, by dosłownie w błoto forsy nie wyrzucali. Nawet jeśli udałoby się od warszawskiej firmy uzyskać zwrot pieniędzy za fuszerkę, co bardziej niż wątpliwe, to drogę i tak trzeba naprawić. Docelowo skończy się prawdopodobnie tym, że lepiej było tamten przetarg unieważnić albo ustalić bardziej złożone kryteria, bo koszt budowy i koniecznej naprawy nowej drogi będzie pewnie wyższy niż oferta jednej lub drugiej z płońskich firm, które wtedy odeszły z kwitkiem. Ale wiadomo: „musimy oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, choćby nie wiem ile by to kosztowało!".
Powiedzenie o mądrości Polaka po szkodzie nie przesłoni tej sprawy, bo już Kochanowski wiedział, że „lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie, nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą i po szkodzie głupi."
Nie był to bowiem pierwszy i zapewne nie ostatni przetarg, w którym główną rolę gra cena i tylko cena. Jest to przypadłość większości samorządów, które wyznają tę podstawową zasadę „„musimy oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, choćby nie wiem ile by to kosztowało!", bo tak jest po prostu bezpieczniej dla urzędników i burmistrzów, wójtów czy prezydentów. W razie kłopotów z terminami podpisuje się aneksy, i po sprawie.
Nie ma natomiast myślenia w szerszej perspektywie, że takie firmy jak Amber Gold i inne teczkowe spółki, parafirmy od pararoboty, trzeba z rynku eliminować. Zasadniczo karać zakazem działalności w organach nadzorczych, właścicielskich i innych formułach odpowiedzialności osoby, które prowadzą z powodzeniem i na znaczną skalę taką paradziałność na zasadzie uda się - albo się nie uda.
Na Amber Gold prokuratura, CBA i CBŚ ruszyły dopiero po gigantycznej akcji medialnej. Wiadomo, bo Gdańsk, Tusk, Platforma, syn premiera itp., wobec tego już musieli. A czy wobec setek takich parafirm od dróg i innych robót za publiczne pieniądze lokalne prokuratury rejonowe samodzielnie podejmują działania? Czy na Wiejskiej ktoś ma zginąć w wypadku na tej lub kolejnej dziurze, albo się przynajmniej poturbować, żeby organy państwa, które też muszą przyglądać się marnotrawieniu publicznych pieniędzy, podjęły jakieś działania? Choćby sprawdzające wobec firmy, samorządu, inspektora nadzoru, bo przecież ktoś za to odpowiedzialność ponosi!
Mamy więc swoją paradrogę, parawybudowaną przez parafirmę na podstawie parakosztorysu, który został w urzędzie parafowany mimo ostrzeżeń, że parafirma robi parainteres. Wyszła z tego parada parakompetencji, których efektem są okresowe paraliże paradrogi, ale nadal nie ma finału w postaci przeczytania wykonawcy odpowiednich paragrafów, co jest paradoksem. Czyżby ktoś nad sprawą trzymał parasol, bo przecież gołym okiem widać, że paraulica nie trzyma się parametrów. Paranoja!
Czas więc na paradygmaty, że nawet nieco droższa oferta, ale dobrze sprawdzonej firmy to mniej kłopotów; że lekki szowinizm lokalny w postaci preferowania firm lokalnych nie jest czymś złym; że cena nie jest wyznacznikiem bezpieczeństwa i jakości itp.
Ale czy to w Płońsku możliwe przy nadal obowiązującej tezie, że „„musimy oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać, choćby nie wiem ile by to kosztowało!"?
Piotr Kaniewski